Źródło: J. Wełna (red.), Droga rad ewangelicznych. Program formacji ciągłej na rok 2011, Kraków 2011, s. 95-105.


 

Przyczynek do teologii świadectwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

W rozmaitych środowiskach wciąż na nowo powraca kwestia obecności Kościoła w polityce, która w gruncie rzeczy dotyczy spra­wy bardziej konkretnej, a mianowicie obecności w polityce konkret­nego kapłana. Kwestia ta pojawiała się z całą mocą w bezpośrednim kontekście śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, powracała w czasie trwania procesu beatyfikacyjnego, i jest obecna w różnych debatach obecnie. Problem ten na pewno jeszcze niejednokrotnie powróci.

Wieloraka działalność ks. Jerzego Popiełuszki została już wy­czerpująco omówiona w poświęconych mu publikacjach. Potwier­dzają one nie tylko jego męczeństwo, ale również heroiczność cnót, którymi promieniował w swoim życiu. W tym miejscu nie chodzi o wniesienie czegoś nowego do tych opracowań. Wydaje się, że rzeczą ważniejszą jest teologiczne uzasadnienie możliwo­ści, a w niektórych wypadkach także konieczności zaangażowa­nia kapłana katolickiego w szeroko rozumianą dziedzinę polityki. Błogosławionych ogłasza się w Kościele po to, aby włączyć ich do naszej modlitwy, licząc słusznie na ich wstawiennictwo, ale rów­nież po to, by stali się wzorem. Rodzi się więc pytanie, w jakim sensie i w jakiej dziedzinie błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko może być wzorem w odniesieniu do zaangażowania politycznego dla dzisiejszego kapłana.

Zaangażowanie polityczne

Kapłan i polityka – już to proste sformułowanie tematu bu­dzi podejrzenia i wątpliwości, nie tylko w kręgach laickich, lecz także u samych katolików. Tytułem wstępu można zauważyć, że jeśli było ono aktualne i żywe właściwie od początku istnie­nia Kościoła, to dzisiaj osiągnęło szczególną aktualność, której nie znało w przeszłości. Można podać przynajmniej trzy powo­dy tego stanu rzeczy. Jakakolwiek wypowiedź biskupa lub ka­płana w kwestiach społecznych i politycznych jest od razu i bez najmniejszego zastanowienia kwalifikowana jako „mieszanie się Kościoła w politykę”. Następnie, wielu sprawnych polity­ków, na różnym poziomie zaangażowanych w dziedzinie poli­tycznej, stara się wciągnąć biskupów lub kapłanów do swoich działań politycznych, aby tym samym kształtować swój wizeru­nek polityczny, wychodząc z prostego i oczywistego przekona­nia, że zawsze jest dobrze mieć za sobą jakieś kościelne oparcie w społeczeństwie, któremu nie są obce wartości religijne. Na­silenie „współpracy” polityków z kapłanami staje się szczegól­nie widoczne w okresie przedwyborczym. Wtedy nagle politycy, którzy zawsze stali poza Kościołem albo w ogóle stali od niego z daleka, pojawiają się w pierwszych ławkach, zwłaszcza w cza­sie rozmaitych uroczystości religijnych, a nawet wdzierają się na ambonę, by zabłysnąć swoim słowem i podzielić się swoimi re­ligijno-patriotycznymi przekonaniami. O ile rozumiem w tym wypadku polityków, to dziwię się biskupom i kapłanom, że im na to pozwalają. I wreszcie, odnotowuje się u dzisiejszych kapła­nów jakiś kompleks polityczny, ponieważ niejednokrotnie im­ponuje im misja polityka, w wyniku czego upodabniają się do niego pod wieloma względami, a niekiedy rzeczywiście chcieliby decydować w sprawach, które należą do dziedziny ściśle politycznej. Cieszę się więc, że została mi dana okazja do teolo­gicznego wypowiedzenia się w tej kwestii, która nadal jest i bę­dzie aktualna, a wobec której każdy kapłan musi umieć zająć stanowisko.

Kościół i katolicy zawsze musieli bronić się przed naciskiem władzy politycznej. Często motywy polityczne były źródłem herezji, a prawie zawsze schizm, które w gruncie rzeczy były wyrazem dążenia państwa do zapewnienia sobie autonomii tak­że w dziedzinie religijnej oraz – co jest zarazem równoznaczne – do podporządkowania sobie tej dziedziny życia społecznego i państwowego, by w ten sposób można było usunąć Kościół ka­tolicki ze swoich granic. Często także herezje, mimo że wyra­stały na gruncie doktrynalnym, były wykorzystywane do celów politycznych państwa, które szybko obejmowało je swoją pro­tekcją, by osłabiać Kościół katolicki. Wystarczy przypomnieć Wilhelma Ockhama, który po potępieniu przez Kościół oddał swoje pióro do dyspozycji cesarzowi, by skierować je przeciw papieżowi, a później jansenizm, który wkrótce przebrał się za jakobina, stając się wolterianinem i człowiekiem oświeconym we Francji i Italii. Zawsze, ilekroć pojawia się heretyk, świat la­icki bierze go w obronę, a broni go nie dlatego, że zależy mu na heterodoksji czy ortodoksji, ale korzysta z tego, że pojawiła się kolejna dobra okazja do podjęcia walki z Kościołem. Herezja ma przecież znaczenie tylko w religii, jako jej negacja, a więc wła­ściwie powinna być obojętna państwu.

Począwszy od rewolucji francuskiej, a przede wszystkim od drugiej połowy XIX wieku, działanie Kościoła i katolików wy­raża się w sposób, który mocno nawiązuje do aktualnego życia społecznego i kulturowego. Mówi się o narodzinach „katolicy­zmu społecznego”. W tym samym czasie narodziły się rozma­ite doktryny filozoficzne, zawierające oczywiste i bezpośrednie odniesienia polityczne, kwestionujące równocześnie wszyst­kie prawdy chrześcijaństwa. Z jednej strony jest więc heglizm, czyniący z państwa pruskiego wcielenie Boga immanentnego, który przez proces historyczny urzeczywistnienia siebie; z dru­giej strony staje marksizm – dziecko Hegla – negujący każdego Boga i w przyszłym „jednorodnym społeczeństwie” nie zosta­wia miejsca dla religii. Z powodu historyzmu i immanentyzmu, zaakceptowanych także przez główne kierunki polityczne takie jak: liberalizm, demokracja laicka, socjalizm, komunizm oraz z racji rozmycia momentu religijnego w fanatyzmie nacjonali­stycznym, imperialistycznym, państwowym, rasowym, partyj­nym itd., Kościół katolicki i chrześcijaństwo w ogóle znalazły się wobec wielkich zagrożeń. Problemem przestała już być kwe­stia wyższości papieża czy cesarza, ortodoksja czy heterodoksja, herezja czy schizma. Problem sytuuje się na najbardziej podsta­wowym, a zatem i najbardziej znaczącym poziomie, to znaczy na poziomie istnienia lub nieistnienia wartości religijnych, a tym samym także wartości ludzkich. Taka jest faktyczna sytuacja, w której dzisiaj znajduje się nie tylko Kościół katolicki i kato­licy całego świata, ale także wszyscy chrześcijanie. W znacz­nym stopniu problem ten dotyczy także żydów i muzułmanów, którzy znajdują się pod silnym naciskiem laicyzmu, z tym, że jedni i drudzy popełniają zasadniczy błąd – żydzi zamykają się w izolacji, jak to czynili zawsze, a muzułmanie odwołują się do agresji, gdy tymczasem trzeba podjąć wyzwanie na poziomie, na którym się ono sytuuje, to znaczy na poziomie idei. Oczywi­ście, te postawy wynikają z zasadniczego braku, jakim nazna­czone są judaizm i islam, a mianowicie – braku własnej teologii i filozofii religijnej.

Kto zatem w tej sytuacji chce, by Kościół wyalienował się od wydarzeń i by kapłani zajmowali się tylko celebracjami religij­nymi, ignorując to, co dzieje się w świecie? Owszem, są rozma­ite środowiska laickie, które nie pomijają okazji, by domagać się praw i uznania dla osiągnięć laicyzmu, by protestować przeciw „ingerencjom” kapłanów oraz Watykanu w politykę. Jednak za­razem wiedzą oni dobrze, że jeśli kapłani – w chwili braku od­powiedzialności i zaangażowania w swoją posługę – zamknęliby się w zakrystii lub nie wyszliby na spotkanie ze światem, to wte­dy ich laickie, „oświecone” i zawsze „krytyczne” głowy szyb­ko skończyłyby na szafocie. Wiedzą bardzo dobrze – i to czyni ich jeszcze zuchwalszymi – że Kościół, stale walczący ze złem i błędem oraz stale broniący prawdziwych praw osoby ludzkiej, nigdy nie zapomniał i nie zapomni o swoim obowiązku i swojej odpowiedzialności. Dlatego zuchwale mądrzą się i sprzeciwia­ją się Kościołowi. Sytuacja dzisiejszego laicyzmu jest w gruncie rzeczy dość komiczna – może mówić, ile chce o Kościele i po­zwolić sobie na luksus bycia antykatolickim, ponieważ to Ko­ściół gwarantuje mu tę swobodę. To przecież Kościół jest w tej chwili w świecie jedynym autentycznym obrońcą sfery laickiej w życiu społecznym, czyli „uprawnionej autonomii stworze­nia, a zwłaszcza człowieka”, jak stwierdził II Sobór Watykański w konstytucji Gaudium et spes (nr 41). Laicyzm ogłasza się więc antykatolickim, ale zawsze czyni to – co za paradoks! – pod protekcją skrzydeł katolickich, gotowy, jeśli sprawy potoczyły­by się w taki sposób, pukać do furt klasztornych i kościołów, by drżąc ze strachu schować się pod habitem mnichów lub su­tanną księży. Historia potwierdza, że niejednokrotnie miało to miejsce. W Polsce wystarczy wspomnieć stan wojenny. Wie­lu dzisiejszych „herosów” polskiego laicyzmu, prezentowanego w wywiadach telewizyjnych, gazetach i wypowiedziach sejmo­wych, jeszcze niedawno albo chroniło się w cieniu sutanny, albo na ramionach Kościoła wspinało na piedestał znaczenia poli­tycznego. I nie chodzi o to, aby ciągle wyrażali swoją wdzięcz­ność i poddanie, ale minimum uczciwości byłoby wskazane.

W tej sytuacji czynna i zaangażowana ingerencja Kościo­ła, kapłanów i wszystkich katolików w życie publiczne nasze­go i każdego innego państwa, gdzie jest choćby jeden krzyż – a można interweniować skutecznie, nawet nie będąc polity­kiem – jest nienaruszalnym prawem i obowiązkiem. Wycofanie się wobec głoszonych poglądów, bądź z jakiegokolwiek innego powodu, jest zdradą lub tchórzostwem ze strony katolika, du­chowego czy świeckiego.

Klerykalizm – antyklerykalizm

Dzisiejsza sytuacja pozbawia treści i znaczenia antytezę: kle­rykalizm – antyklerykalizm, jakie miała ona jeszcze kilkanaście lat temu. Byłoby dobrze, gdyby klerykałowie i antyklerykało­wie zdali sobie z tego sprawę. Byłoby to dobre dla wszystkich, a przede wszystkim dla katolików. Jeśli nie chce się czynne­go i trwałego antyklerykalizmu, trzeba przede wszystkim uni­kać klerykalizmu, który jest kategorią polityczną, niemającą nic wspólnego z kapłaństwem i religią; co więcej – jest ona szko­dliwa zarówno dla kapłaństwa, jak i dla religii, jak również jest politykierstwem, dla którego obrona religii i jej praw staje się pretekstem bądź sposobem osiągnięcia lub utrzymania przywi­lejów. Najlepszym sposobem wyeliminowania antyklerykalizmu jest unikanie klerykalizmu; wyeliminowanie jednego jest wyeli­minowaniem drugiego. Można wprawdzie postawić zastrzeże­nie, że bez antyklerykalizmu nie rodzi się klerykalizm oraz że ten ostatni jest uzasadnioną i słuszną obroną przeciw laicyzmowi. Ta kwestia wymaga jednak szerszego wyjaśnienia.

Jeśli klerykalizm oznacza ingerencję duchownych w czynną politykę, to znaczy w politykę partii i w kwestie należące do władzy świeckiej, przez którą usiłuje realizować prawdziwą po­litykę klerykalną, to musimy otwarcie powiedzieć, że kapłan nie może uprawiać takiej polityki, a uprawiając ją aktywnie, pre­zentuje klerykalizm szkodliwy dla katolicyzmu. Nieuchronnie prowokuje i wywołuje antyklerykalizm, który – w tych gra­nicach – jest uzasadniony. W tym przypadku także prawdzi­wi katolicy i autentyczni kapłani czują się antyklerykałami, by bronić kapłaństwa, katolicyzmu i katolickiej myśli politycznej. Nie pozostaje im nic innego, jak zwalczać klerykalizm i antyklerykalizm, by prowadzić katolików do autentycznego zaan­gażowania politycznego. Także w przypadku antyklerykalizmu niewywołanego przez jego przeciwieństwo, nie można go zwal­czać klerykalizmem, gdyż wtedy umacnia się i staje prawomoc­ny; trzeba go zwalczać – i to jest jego prawem i obowiązkiem – prawdziwym zaangażowaniem politycznym duchowieństwa, którego zadaniem jest obrona autonomii Kościoła oraz chrze­ścijańskich zasad naturalnych i objawionych, które powinny być propagowane, aby spełnić swoją misję wychowawczą i forma­cyjną w stosunku do jednostek i społeczeństwa.

Obrona siebie przez propagowanie klerykalizmu jest zejściem do poziomu przeciwnika, czyli jest politykierstwem, a nie po­lityką. Oznacza degradowanie godności kościelnej. Kościół – i każdy kapłan – jest ponad wszelkimi partiami, a więc nie ma potrzeby uprawiać partyzantki jak politykier, czy też jak obywa­tel dążyć wprost lub nie wprost do panowania politycznego. Ka­płan, który miesza się w politykę partyjną, który wykorzystuje swoje apostolstwo do uprawiania propagandy na rzecz takiej czy innej partii lub do wywierania nacisku, by wierni głosowali tak czy inaczej, odwołuje się do klerykalizmu, obrażając przede wszystkim duchowieństwo i katolików.

Afirmacja osoby

Chrześcijaństwo jest afirmacją i gwarancją wolności, a więc inicjatywy, która jest prawem osoby, wiernego i katolika świec­kiego. Dzisiaj propaganda polityczna w najwyższym stopniu zmierza do zadania gwałtu wolności wyboru. Skłaniany za po­średnictwem rozbudowanej i wszechobejmującej propagandy, wyborca już nie wybiera, głosuje w jakiś sposób nie dlatego, że dobrowolnie wybrał, ale dlatego, że propaganda pozbawiła go wolności wyboru, zostawiając mu tylko automatyzm psychiczny, który reklama może rzeczywiście i skutecznie wywołać w czło­wieku. Jest to negacja wolności, gdyż chodzi w tym przypad­ku o skłonienie człowieka do pewnych działań tylko dlatego, że powtarzają się słowa i gesty. Jest oczywiste, że jeśli kapłan nie ogranicza się do swojego prawa i obowiązku bycia przewodni­kiem i doradcą, także po to, by ostrzec przed propagandą, która zagłusza wolność i korumpuje sumienia, ale skłania do głosowa­nia na określoną partię, to uprawia politykę partyjną i propagan­dę, a w ten sposób wnosi także swój wkład do dzieła destrukcji wolności i inicjatywy osobistej. Schodzi więc do poziomu prze­ciwnika, który nie jest już poziomem chrześcijańskim, „kolektywizując” osobę, odmawiając jej osobistej inicjatywy, narzucając jej opinię, która nie jest już osobista i dobrowolna. Kapłan nie powinien bronić opinii, ale apostołować na rzecz prawdy i mi­łości. Kapłan, który ulega duchowi propagandy wyborczej, jest bardziej przyciągany przez świat niż przez Boga i Jezusa Chry­stusa ukrzyżowanego, a tym samym zdradza swoje posłanie, które dobrowolnie przyjął.

Istnieje jednak także odwrotna strona medalu. Niekatoli­cy bardzo chętnie – i w tym jakoś zawsze są zgodni ze sobą, przynajmniej wtedy, gdy nie czują jakichś większych zagro­żeń – oskarżają o klerykalizm także działalność wychowawczą i społeczną Kościoła, ponieważ chcieliby, aby te sfery pozosta­wić w rękach niekatolików, i aby katolicy – niemal tylko tole­rowani – stali na boku i przyglądali się tym kwestiom niejako z marginesu społecznego. W tym przypadku nie chodzi już o klerykalizm czy antyklerykalizm, ale o laicyzm antykatolicki, który odmawia prawa do życia cywilnego katolicyzmowi i kato­likom, Kościołowi i duchowieństwu. Można w takim przypad­ku zupełnie słusznie mówić o fundamentalizmie laickim. W tym przypadku interwencja katolików i duchowieństwa jest rzeczą najświętszą – jest podstawowym prawem i obowiązkiem, które­go nie można zlecić nikomu innemu. Nie jest to już ingerencja w zadania spełniane przez państwo czy też w kompetencje wła­dzy świeckiej, ale jest to obrona przed dominacją ze strony jed­nej czy wielu partii politycznych, które sprawują władzę. Jest to konkretna obrona zasad chrześcijańskich i sumień ludzi, by mo­gli kontynuować swoje życie osobiste, rodzinne, społeczne i po­lityczne. W tym przypadku polityczne zaangażowanie kapłana jest częścią integralną jego apostolstwa oraz należy do jego obo­wiązków jako sługi Chrystusa i Kościoła. W tej kwestii walka powinna być prowadzona otwarcie i bez kompromisów, nawet za cenę życia. Era męczenników jest nie tylko minionym mo­mentem w historii Kościoła, ale jest pewnym stałym wymogiem duchowym, który ma być podejmowany we wszystkich cza­sach i wszystkich miejscach. Wobec dzisiejszego materializmu uznanego za normę życia, równocześnie sceptycznego i nihilistycznego, zdecydowanego za wszelką cenę zniszczyć wartości ludzkie i prawdy chrześcijańskie, nikt nie może utrzymywać, że kapłani powinni zrezygnować z interesowania się polityką, je­śli ta jest rozumiana w sposób wyżej wyjaśniony. Nikt nie może oskarżać podejmowanych przez nich działań o klerykalizm. Czy kapłani mają stać na boku, obojętnie patrzeć na ciągłe gwałcenie sumień, rezygnować z apostolatu wychowawczego i moralnego, maskować diabła, który podaje się za anioła? Takie usiłowanie nie oznacza eliminowania kapłana z działań politycznych, ale skłanianie go do rezygnacji z podjęcia spoczywających na nim obowiązków i do zdradzenia jego misji – zdradzenia Chrystusa, który ofiaruje się przez niego, ze względu na chrześcijan.

Chce się zatem, aby kapłan nie uprawiał polityki partyjnej i nie uczestniczył w strategii wyborczej, wierząc jednak równo­cześnie w jego apostolat i w prawdę nauczania ewangelicznego, czy też zmierza się do wyeliminowania go z czynnego udziału w życiu społecznym, odmawiając mu prawa do apostolatu praw­dy i misji miłości? Innymi słowy – wierzy się w prawdę chrze­ścijańską oraz misję wychowawczą i formacyjną Kościoła czy też nie? Jeśli się w to nie wierzy, to jest hipokryzją nie uznać tego otwarcie, jak jest hipokryzją i tchórzostwem wykorzysty­wać równocześnie Kościół, usiłując osiągnąć interesy klasowe lub partyjne. Jeśli zaś w to się wierzy, to sprzeczne jest stano­wisko, według którego Kościół powinien wycofać się z życia społecznego oraz przestać interesować się problemami moral­nymi, wychowawczymi, obyczajowymi, aby obojętnie i w spo­sób zawiniony asystować w rozpowszechnianiu negatywnych doktryn, często szkodzących chrześcijaństwu, propagowanych przez partie polityczne.

I jeszcze jedna jasna i precyzyjna idea, która pośrednio jest zawarta w tym wywodzie. Trzeba ściśle rozdzielić między „tak­tyką” i strategią polityczną oraz zaangażowaniem politycznym, które oznacza obronę i propagowanie niektórych zasad i wska­zań życia społecznego i politycznego, których ważność nie za­leży od takiej czy innej sytuacji, takiej czy innej partii. Kapłan powinien bronić tych zasad i wzywać do tego wiernych, by w ten sposób oni formowali życie obywateli i działania rządów, jakie­kolwiek by one były. Powinien ponadto przeciwdziałać, aby pew­ne doktryny nie wchodziły do religii, nie pchały się na ołtarz, nie wyrzucały Chrystusa ze świata, nie przekształcały Kościo­ła w siedzibę partii. To wszystko nie jest uprawianiem polityki, ale przeciwstawianiem się świętokradztwu i dewastacji tego, co święte, do niego należy zaliczyć także dewastację sumień. Ka­płan powinien powstrzymać się od polityki partyjnej, od taktyki i strategii, a przede wszystkim od rozmaitych „intryg”, które ob­rażają go jako kapłana. Niech zostawi politykierom to zadanie, które w gruncie rzeczy poniża i ich samych, i każdego człowie­ka, który pełni misję wychowawczą. Jego działanie politycz­ne sytuuje się ponad tymi okolicznościami. Niech nie troszczy się o wpływy u możnych, polityków i władców tego świata, ale niech zabiega o nadanie polityce znamienia prawdy. Jego zada­niem jest kierować się polityką prawdy, aby w większym stop­niu mogła uobecniać się w świecie prawda polityki. W końcu przecież – bez względu na sytuację – każdy chrześcijanin, ka­płan czy świecki, nie przyszedł na ten świat, aby „świadczyć” o świecie, ale o Jezusie Chrystusie. Dlatego kompromisy mają nieprzekraczalny próg moralny i religijny, który wcale nie jest progiem „światowym” i równoznacznym z godziwością praw­ną, do którego, niestety, wielu katolików z wygody się dosto­sowuje. Trzeba stawać na wyższym stopniu, dziękując Bogu, że nas wybrał do świadczenia o Nim, gdyż w przeciwnym wy­padku, rezygnując z szacunku i miłości do Boga, rzucamy na targowisko świata to, co święte, żyjąc wygodnie na tym świecie, przeciwnie niż Chrystus, który umarł na krzyżu dla nasze­go zbawienia. W pewnym momencie nie można już za wszelką cenę bronić tego czy owego, ale – by nie stracić wszystkiego, od­rzucając Boga – można tylko umierać dla Niego.

Polityka sługi Chrystusa

Niech więc kapłan uprawia politykę, do której jest uprawniony jako sługa Chrystusa: politykę bez klerykalizmu i bez kompro­misów. Temu zaś, kto – mimo tego wszystkiego – nadal konty­nuuje swój bezkrytyczny antyklerykalizm, niech Bóg przebaczy i obdarzy go swoją łaską.

Na koniec niech zabrzmią niemal nieśmiertelne słowa św. Au­gustyna z De civitate Dei, których wagę wielokrotnie i w wie­lu miejscach potwierdziła już historia Kościoła i do których ta wypowiedź chciała być tylko skromnym komentarzem: „Nie­bieskie państwo w czasie, gdy odbywa ziemską pielgrzymkę, powołuje swych obywateli spośród wszystkich narodów i zbie­ra pielgrzymującą społeczność z wszelkich języków, nie trosz­cząc się o różnice w obyczajach, prawach i urządzeniach, które służą wprowadzeniu lub utrzymaniu pokoju ziemskiego. Nicze­go z tych rzeczy nie znosi ono i niczego nie niszczy; co więcej, zachowując je, przestrzega wszystkiego, co, choć różne u róż­nych narodów, zdąża jednak do wspólnego celu, to jest do ziem­skiego pokoju; przestrzega pod warunkiem, iż nie przeszkadza to religii, która naucza, że należy oddawać cześć jedynemu tyl­ko, najwyższemu i prawdziwemu Bogu” (19,17). Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko przypieczętował te słowa ofiarą złożoną ze swego życia, potwierdzając, że kapłan jako sługa Chrystusa ma do spełnienia niezastąpione miejsce także w polityce.