Zagłębiając się w tajemnicę Kościoła, co ciągle na nowo musimy czynić jako ci, którzy zostali w niego wszczepieni w sposób całkowicie szczególny na mocy sakramentu święceń – sakra­mentu w służbie Kościoła – zauważamy bardzo łatwo i zna­cząco zarazem, że Kościół wyrasta z Chrystusowego głoszenia Ewangelii, czyli radosnej nowiny, wypełnia się w ofierze zło­żonej przez Chrystusa na krzyżu, a spełnia się w dziejach, kon­tynuując głoszenie radosnej nowiny Chrystusa i składając Jego ofiarę na ołtarzach naszych świątyń. Kościół, będąc w dziejach jakby dalszym ciągiem wcielenia Syna Bożego, który go ukon­stytuował, idzie więc drogą Pana, na którą składają się równo­cześnie i nierozdzielnie radość i krzyż. Radość i krzyż stanowią jakby żywą tkankę, która tworzy Kościół jako duchową budow­lę w Panu i świątynię Ducha Świętego, w której może On auten­tycznie mieszkać, by dopełniać w dziejach dzieło uświęcenia zbawionych.

Sakrament święceń, który jest niemal współistotnie wpisany swoją genezą w Chrystusowe konstytuowanie Kościoła w cza­sie Jego misji mesjańskiej, również narodził się z Chrystuso­wego głoszenia radosnej nowiny i został w pełni objawiony w czasie Jego ofiary złożonej na krzyżu. W ewangelicznej ra­dości i w ewangelicznym krzyżu sytuuje się początek sakra­mentu święceń, który stanowi element „strukturalny” budowli Kościoła, wyrażając się następnie i konkretyzując w pełnieniu przez tych, którzy go otrzymują, misji prorockiej, kapłańskiej i królewskiej. Każdy wyświęcony: biskup, prezbiter i diakon, jest więc jakby sakramentalnym przedłużeniem radości i krzy­ża Jezusa Chrystusa. Jako hierarcha, czyli człowiek zanurzony sakramentalnie w świętym źródle, którym jest sam Jezus Chry­stus, każdy wyświęcony jest zatem zanurzony w Jego radości i krzyżu. To jest jego geneza i to określa jego tożsamość ducho­wą, a także wyznacza nam drogę duchowego rozwoju.

Gdy patrzymy na nasze kapłańskie życie i posługiwanie, fakt, że radość i krzyż są jego ścisłymi i splatającymi się ze sobą ele­mentami składowymi, jawi się nam jako coś oczywistego, a po­niekąd także naturalnego. Co więcej, odkrywamy, że takie samo jest doświadczenie całego Kościoła, a w nim każdego wierzą­cego. W naszej posłudze doświadczamy zarówno radości, jak i krzyża – doświadczamy tych stanów jako czegoś, co decydu­je o naszym życiu i o jego biegu. Zarówno radość, jak i krzyż przyjmowane i przeżywane przez nas, wpisują się w tajemnicę Kościoła, stając się elementami jego duchowego rozwoju i na­rzędziami oddawania chwały Ojcu.

Nie chodzi tutaj bynajmniej o to, by wyliczać, jakie są nasze ra­dości i nasze krzyże, za pośrednictwem których uczestniczymy w życiu Kościoła i współtworzymy eklezjalne dzieje zbawienia, ale o to, by raczej zastanowić się na nowo, w jaki sposób, w na­szych czasach i na ich miarę, te dwa podstawowe doświadczenie przyjmować i przeżywać, tworząc ich nową syntezę w służ­bie Kościoła, postępując drogą wyznaczoną przez Chrystusa, w którego – jako nasze święte źródło – zostaliśmy wszczepie­ni. Jest to tym ważniejsze, że zestawienie radości i krzyża już w punkcie wyjścia zawiera w sobie pewien paradoks, który nie jest bynajmniej łatwy do spójnego uzgodnienia i przeżycia w ra­mach konkretnych okoliczności życiowych i eklezjalnych.

Radość ewangeliczna

Niemal od pierwszych wersetów Ewangelii jest oczywiste, że „pełnia czasu”, którą one ogłaszają, jest manifestacją „wielkiej radości”, przewyższającej radość starotestamentalną związaną ze słowem objawienia mówionym przez Boga i z kultem izra­elskim. „Słowo stało się ciałem”, a Jego ukrzyżowanie staje się wylaniem miłości Bożej na całe stworzenie. Bardzo wymownie ukazuje ten fakt zwłaszcza Ewangelia św. Łukasza. Anioł Ga­briel posłany do Maryi pozdrawia ją słowem: „Chaire – Raduj się” (Łk 1,28). W czasie narodzenia Chrystusa w Betlejem anioł oznajmia pasterzom: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu” (Łk 2,10). Ta radość dopełnia się w wydarzeniach związanych z ukazywaniem się zmartwych­wstałego Jezusa (Łk 24,41). W czasie pełnionej misji Jezus naucza o „większej radości” objawiającej się w przebaczeniu grzechów, w odnajdywaniu zabłąkanego i zagubionego (Łk 15,7.10.24.32). Sam Chrystus „raduje się” ze sposobu, jaki wybrał Ojciec, aby się objawić (Łk 10,21).

Orędzie radości jest orędziem podstawowym, stanowiącym nie­mal źródło wszelkiego głoszenia zbawienia, ale jest zarazem orędziem zobowiązującym. Uczniowie w Duchu Świętym po­winni w swoim słowie i swoim życiu odzwierciedlać radość Bożą i wzrastać w niej nieustannie aż ich radość dojdzie do peł­ni na wzór samego Chrystusa. Nie przypadkiem św. Jan, głów­nie w perspektywie paschalnej, aż pięciokrotnie mówi o „pełnej radości”, do której zostają wezwani uczniowie (15,11; 16,24; 17,13; 1 J 1,4; 2 J 12). Radość nie jest czymś drugorzędnym ani obiek­tywnie, czyli w perspektywie zbawienia, ani subiektywnie, czy­li w perspektywie osobistego doświadczenia. Św. Paweł powie to samo, stwierdzając po prostu: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się” (Flp 4,4).

Gdy uświadomimy sobie nacisk kładziony na orędzie radości i jego niezwykły zasięg, problem relacji radości i krzyża staje się jeszcze trudniejszy, bowiem na podstawie tego, co zostało powie­dziane o radości, niemal narzuca się, że całe cierpienie i śmierć, niejako skondensowane w tajemnicy krzyża, w objawieniu prze­kazywanym przez Nowy Testament – zarówno u Chrystusa, jak u chrześcijan – można ująć i uzasadnić tylko w funkcji radości. Krzyż w takim ujęciu mógłby zostać jednak pozbawiony swo­jego ostatecznego, najbardziej bolesnego wymiaru, a wówczas cierpienie i śmierć zostałyby pozbawione swojej powagi. Prze­cież Chrystus „został dla nas wydany”, dla nas stał się „grze­chem” i „przekleństwem” (2 Kor 5,21; Ga 3,13; por. Rz 8,3), przecież „pójście za Nim” musi zaprowadzić ucznia na krzyż (J 21,19). Ale czy w tym przypadku można jeszcze mówić o radości? Czy nie są to rzeczywistości przeciwstawne?

Pojawia się więc bardzo wyraźnie pytanie: czy możliwość pogo­dzenia tych przeciwstawnych stanów da się wytłumaczyć przez odwołanie się do jakiejś ponadczasowej zasady, na przykład zdania się na wolę Bożą lub na boską logikę pełnionej misji? Jest to możliwe, ale nie zawsze. Chrystus doznaje opuszczenia przez Ojca, a tym samym doświadcza utraty wszelkiej radości, a wraz z nią śmierci i otchłani (Ap 6,8), w której następuje ze­rwanie wszelkiego związku z radością (Ps 6,6). Kto doświadcza „ciemnej nocy” nie ma już możliwości połączenia swojego do­świadczenia z utraconą na zawsze radością.

Nierozłączna więź

Zauważamy więc, że pierwsi uczniowie łączą w swoim do­świadczeniu radość i cierpienie. Czytamy w Dziejach Apostol­skich: „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia [Jezusa]” (Dz 5,41). Św. Paweł, którego dotknęły bolesne doświadczenia: przekleństwo, prześla­dowanie, zniesławienie, wzgarda, odrzucenie przez wszystkich (por. 1 Kor 4,10-13), noszenie konania w swoim ciele (por. 2 Kor 4,10), wyznaje: „Pełen jestem pociechy, opływam w radość w każdym ucisku” (2 Kor 7,4). Ucisk i radość w Nowym Przymierzu łączą się więc ściśle ze sobą (por. Mt 5,12 par.; Dz 7,55-57; 1 Tes 1,6). Pierw­si uczniowie zdają się w jakiś tajemniczy sposób godzić sprzecz­ności.

Taka samą sytuację można odnotować w pewnych doświadcze­niach eklezjalnych. Pojawia się w pismach apostolskich motyw karcenia wierzących, mającego na względzie ich radość. Sta­rotestamentalne karcenie dziecka przez ojca, będące wycho­wawczym czynem miłości (por. Prz 13,24), ujmowane na wzór wychowawczego, pełnego miłości karcenia Izraela przez Boga (por. Pwt 8,5-6), zostaje uwzględnione w Liście do Hebrajczyków (por. Hbr 12,5-13). Paweł przenosi tę starotestamentalną zasadę na swoją karcącą funkcję względem gminy (por. 1 Kor 11,31-32). Na­stępstwami takiego postępowania u dziecka mogą być żal, ból i łzy. Można to wszystko zrozumieć i uzasadnić tylko w wierze i w odniesieniu do jej mocy, gdyż tylko w wierze można uznać, że mimo takiego obchodzenia się z nimi są traktowani jak sy­nowie: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości” (Hbr 12,11).

W procesie karcenia odsłania się pewna znacząca dialektyka, którą dobrze wyraził św. Paweł. Pisze on do Koryntian, że jego list „napełnił ich smutkiem”, ale ponieważ zasmucili się „po Bo­żemu”, dlatego dla Apostoła stał się on okazją do radości (por. 2 Kor 7,8-9) oraz racją oczekiwania na to, że gmina koryncka, rozu­miejąc radość napominania, będzie w niej uczestniczyć: „Jestem przeświadczony co do was wszystkich, że moja radość jest także waszą radością” (2 Kor 2,3). Ta radość nie może być jednak osią­gnięta inaczej, jak tylko przez prawdziwe zasmucenie się napo­minanego: „Jeżeli ja was zasmucam, któż mi radość sprawi, jeśli nie ten, którego ja zasmucam?” (2 Kor 2,2). To ryzyko zasmu­cenia, by doświadczyć radości, a tym samym znowu ją prze­kazywać, wyraża logikę krzyża. Jest ona odzwierciedleniem postawy Chrystusa, który idących za Nim prowadzi na krzyż i oczekuje od nich, by rozumieli to jako „wychowywanie” („Ja jestem drogą”) do radości, przez nią motywowane i z powrotem do niej zmierzające.

Oczywiście, to nie jest proste i nie pojawia się w sposób bez­pośredni, gdyż pozbawienie radości zawsze jest odczuwane jako doświadczenie jakiejś obcości. Jest to coś nieuniknionego, jak wynika z zachęt, które znajdujemy w Nowym Testamen­cie: „Umiłowani! Temu żarowi, który w pośrodku was trwa dla waszego doświadczenia, nie dziwcie się, jakby was spo­tkało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych” (1 P 4,12-13); „Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia” (Jk 1,2). Piotr motywuje przejście przez „ogień” jako współcierpienie z Chrystusem, które przy paruzji uczyni uczestnikami Jego chwały w radości. Wskazuje on tak­że na postawę w cierpieniach, która – na mocy upodobnienia do Chrystusa – wyznacza przejście między znoszeniem a radością: „Zatem również ci, którzy cierpią zgodnie z wolą Bożą, niech dobrze czyniąc, wiernemu Stwórcy oddają swe dusze” (1 P 4,19). Jakub w swoim liście prezentuje to samo przejście, podczas którego „prawdziwa wiara” w cierpieniu rodzi cier­pliwość prowadzącą do wieczności (por. Mt 10,22; 24,13). Paweł „chlubi się” (synonim radości) z ucisków, widząc w nich dro­gę do osiągnięcia wytrwałości, cnoty, a przede wszystkim na­dziei: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,3-5). Różnorodne doświadczenia mogą więc służyć wypróbowaniu prawdziwości wiary oraz oczysz­czeniu, czyli uczynieniu jej prawdziwszą, a tym samym można już teraz radować się „radością niewymowną i pełną chwały” (1 P 1,6-8). W tych wszystkich wypowiedziach obcy człowie­kowi wymiar cierpienia staje się właśnie zadatkiem, jeszcze ukrytym, radości eschatologicznej. To przysłonięcie radości każe św. Pawłowi w pełni rzeczywiste cierpienie, ponieważ jest ono wspólcierpieniem z Chrystusem, opatrywać słowem „jak­by”: „Jakby smutni, lecz zawsze radośni” (2 Kor 6,10). Wszelki ból i wszelkie smutki są związane z doczesnością, która w ze­stawieniu z „bezmiarem chwały przyszłego wieku” pozostaje „niewielkim utrapieniem naszego obecnego czasu” (2 Kor 4,17).

Współcierpienie kapłana

O ile smutek, ból i cierpienie stanowią dla chrześcijanina udział w Chrystusie, to jednak nie jest to tylko doświadczenie samego chrześcijanina przeżywane dla niego samego. Nie jest ono jego prywatną sprawą, ale to wszystko ma być przekazywane, to zna­czy należy je włączyć w życie wspólnoty wierzących, aby w ten sposób umożliwić innym wierzącym chrześcijańskie cierpienie, 44

a także po to, by dawać łagodzące pocieszenie w tym cierpieniu. „Obfitowanie w cierpienia Chrystusa” pomaga samemu Aposto­łowi w bólu i w pocieszaniu jednocześnie (por. 2 Kor 1,4-7).

Tutaj możemy znaleźć pierwsze zastosowanie podejmowane­go tematu w odniesieniu do posługi kapłańskiej. Sformułowa­ne przez Apostoła prawo nie odnosi się tylko do niego i jego roli pośredniczącej między wspólnotą koryncką i Chrystusem, ale odnosi się do całej wspólnoty chrześcijańskiej, także w czasach poapostolskich. Dla wierzącego, mającego udział w Chrystusie, cierpienie i pocieszanie są nieustannie powiązane ze sobą. Od­działywanie na Kościół i świat ma – z jednej strony – wyrażać się jako pocieszanie, ale – z drugiej strony – ma być dalszym ob­darowywaniem cierpieniem w Kościele: „dla dobra Jego [Chry­stusa] Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Współpocieszać i współcierpieć – taka jest misja kapłana w Kościele.

To, co zostało w tym miejscu powiedziane, domaga się jesz­cze uzupełnienia. Pocieszone cierpienie nie jest jeszcze krzy­żem, o który nam tutaj chodzi. Nam chodzi o sam krzyż, dlatego trzeba jeszcze sięgnąć do Ewangelii św. Jana. Św. Paweł myśli o krzyżu zawsze z perspektywy zmartwychwstania, co odpo­wiada jego doświadczeniu, które przeżył pod Damaszkiem. Pa­weł raduje się z dopełnionej miłości Chrystusa, która wyraziła się w staniu się grzechem i przekleństwem. Jan musi zgodzić się z miłością na decyzję miłującego Chrystusa, który dobrowolnie wybiera krzyż. Jego rozdzierające cierpienie polega ostatecznie na tym, że musi pozwolić Chrystusowi cierpieć, bez sprzeciwu i bez powstrzymywania Go. Słowem, które zdaje się streszczać sytuację, jest słowo „wzruszenie” (J 13,21; 11,33; 12,27). Wzruszo­ny Jezus zwraca się do wzruszonych uczniów, w tym wyrażając swoje pocieszenie. Szczytem Jego cierpienia będzie opuszczenie przez Boga, podobne do bólów porodowych kobiety, w których radość wcześniejsza i późniejsza znika w cierpieniach chwili obecnej. Nie ma tutaj żadnego „jakby”, ale jest pełny realizm: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił”. Dopiero później nastąpi zmiana: „Smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,20). W prze­widywaniu i cieniu mającego nastąpić krzyża Jezus domaga się całkowitej zgody miłujących uczniów na Jego mękę krzyżową w radości: „Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca” (J 14,28).

Model akceptacji u św. Jana wyrażają trzy przedstawicielki mi­łującego Kościoła w wydarzeniu męki i zmartwychwstania: Ma­ria z Betanii, która z miłości namaszcza Pana na Jego pogrzeb (to znaczy cierpiącego Mesjasza); Maryja Matka, która pod krzy­żem dopełnia swojej zgody, również będąc posłaną do nowego syna; Maria Magdalena, która w poranek wielkanocny zgadza się na powrót Syna do Ojca, nie zatrzymując Go dla siebie, któ­ry w odpowiedzi posyła ją do swoich braci. Te trzy kobiety pod krzyżem są wzorem dla Kościoła i dla nas kapłanów w przy­jęciu krzyża, a w ten sposób określają nasz sposób obecności i działania w Kościele: zgodzić się na Chrystusa jako cierpiące­go Mesjasza; ciągle dopełniać swoją wiarę, łącznie z przyjęciem Maryi; iść do braci z orędziem wielkanocnym, stając się Jego obecnością.