PRZEDSTAWIENIE

O. Leon Dehon (1843-1925) posiada liczne biografie, niektóre z nich są monumentalne, ale w tym nadzwyczajnym momencie swej beatyfikacji odczuwa się konieczność  dysponowania krótką syntezą o charakterze popularnym. Obecna książeczka odpowiada temu wymogowi, biorąc pod uwagę przede wszystkim czytelników języka włoskiego. Pierwszą troską autora było przedstawienie o. Dehona jako osobę żywą, podkreślając główne aspekty tej wyjątkowej osobowości naukowca, socjologa, założyciela Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Przedstawienie życia w całości poświęconego głoszeniu „Królestwa Najświętszego Serca w sercach i w społecznościach”. Jednym słowem przedstawienie człowieka rozmiłowanego w Chrystusie, i właśnie dlatego również rozmiłowanego w warunkach społeczno-politycznych człowieka jego czasu. Wierny urzędowi nauczycielskiemu papieży, zwłaszcza Leonowi XIII, był również prorokiem wcielającym nowy sposób bycia kapłanem naszych czasów.

 

Żywy portret

O. Leon Jan Dehon (1843-1925), założyciel Księży Najświętszego Serca Jezusowego (Sercanie), był Francuzem, lecz zawsze uważał Rzym jako swoją drugą ojczyznę, nie tylko ze względu na studia filozoficzne i teologiczne, które w Rzymie odbył w przygotowaniu do Kapłaństwa, ale także z racji długiej i przyjacielskiej tradycji, że mógł on spotkać się ze wszystkimi „swoimi” papieżami: od Piusa IX do Leona XIII, do Piusa X, do Benedykta XV i Piusa XI oraz ze względu na swoją pasję, przez którą chciał, by jego Zgromadzenie rozwijało się we Włoszech.

I w tym właśnie świetle możemy zrozumieć to, co napisał w momencie powrotu do Francji, po zakończeniu studiów:

„Opuszczam Rzym z wielkim ubolewaniem. Tutaj spędziłem lata prawdziwie pełne, dobrze wykorzystane, dzięki Bogu, a których cenę poznam dopiero w niebie. Moją pociechą jest, że wywożę z sobą bogate skarby: kapłaństwo, wiedzę kościelną, dobre zwyczaje i święte wspomnienia”.

Są to jego odczucia i przekonania, ale jaka była opinia tych, którzy go znali? W kronice seminarium francuskiego w Rzymie znaleziono cenne świadectwo rektora z tych czasów, ks. Melchiora Freyda, który o Dehonie napisał co następuje:

„Leon Dehon z diecezji Soissons.

Wstąpił 25 października 1865. Opuścił seminarium 1 sierpnia 1871.

Charakter: wybitny

Zdolność: bardzo wielka

Pobożność i regularność: doskonałe

 

Dodatkowe uwagi: Dehon, młody doktor w prawie, adwokat przy Sądzie Apelacyjnym w Paryżu, po podróży na Wschód, którą rodzice polecili mu odbyć dla wypróbowania jego powołania, któremu byli przeciwni, przybył do nas w 1865 roku, aby podjąć studia kościelne. Studiował filozofię w Kolegium Rzymskim, dołączając do tych studiów studia Prawa na Apollinare. W czasie Soboru Watykańskiego był jednym z naszych czterech stenografów. Osiągnięcia w studiach była bardzo znaczne. Kilka razy otrzymał nagrody.

Musiał odłożyć swoje egzaminy doktoranckie na dłuższy czas, jakiego domagał się od niego Sobór. Powrócił w 1871. Pracował z cechującym go zaangażowaniem i zrobił doktora z teologii w Kolegium Rzymskim oraz doktorat z Prawa Kanonicznego na Apollinare. Wszystko z wielkim powodzeniem.

Pod każdym względem był jednym z najlepszych alumnów. Pobożność, skromność, powaga, regularność, miłość wprost dziecięca wobec swoich profesorów, energia działania; wszystko to czyniło go bardzo miłym.

Aktualnie jest wikariuszem w Saint-Quentin, w swojej diecezji. Obiecuje wiele na przyszłość.

Wielkie cechy jego ludzkiego oblicza, intelektualnego i duchowego zostały już podkreślone. Obraz ten może zostać uzupełniony przez wzmiankę, która pochodzi z późniejszych 20 lat. O. Dehon był już wtedy znanym kapłanem socjologiem i został poproszony o wygłoszenie konferencji w Mediolanie. Kronikarz przedstawia go krótko: „O. Dehon jest człowiekiem wysokiego wzrostu (1,92 m), o szlachetnym i inteligentnym obliczu, mówi precyzyjnie i stosuje szczególny umiar, okazuje się człowiekiem bardzo dobrze zorientowanym w bardziej interesujących go problemach współczesnego życia” (L’Osservatore cattolico, 11 maja 1897).

Dzięki tym cytatom szkic jego obrazu staje przed nami. Szkic, który wydaje się, że został specjalnie zrobiony, aby pobudzić naszą ciekawość, by dowiedzieć się czegoś więcej, nie tylko odnośnie do tego powołania, któremu się sprzeciwiała rodzina, ale bardziej jeszcze odnośnie do tego proroctwa wypowiedzianego przez przełożonego rzymskiego o jego obiecującej przyszłości.

 

I. Nie przepadał za końmi

Urodził się 14 marca 1843 roku i został ochrzczony 24 marca, w liturgiczną wigilię święta Zwiastowania, otrzymał imiona Leona Gustawa. Był drugim z dwóch synów rodziny Juliusza Dehona i Stefanii Adeli Vandelet. Rodzina Dehonów należała do wybitnych obywateli miasteczka La Capelle (blisko Saint-Quentin), do znacznych właścicieli ziemskich, prowadzili oni również stajnię koni wyścigowych. Stanowisko burmistrza przechodziło z dziadka na ojca a potem również przeszło na jego starszego brata, Henryka.

Obaj synowie objawiali natychmiast tendencje kompletnie różne. Podczas gdy Henryk szedł po linii ojca Juliusza prowadzącego gospodarstwo i lubował się w wypadach galopujących koni, Leon wolał przebywać w domu, blisko swojej matki i zajmować się książkami.

Gdy chodzi o religię, męska linia Dehonów nie była praktykująca. W tym regionie szerzyła się opinia, przepojona ideami pochodzącymi od Rewolucji francuskiej, że religia jest to sprawa kobiet i dzieci, a nie dotyczy mężczyzn. Natomiast matka, którą w rodzinie nazywano imieniem Fanny, była bardzo religijna i odznaczała się szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Serca Jezusowego. Bez wątpienia mały Leon przejął cechy jej pobożności.

 

II. Młodzieńcze burze

Leon był przedwcześnie rozwinięty, tak pod względem umysłowym, jak i fizycznym. Uczęszczał do miejscowej szkoły, gdzie religia była zaniedbana i panowało w niej chłopięce chuligaństwo. Leon uległ negatywnemu wpływowi panującej atmosfery w szkole. Z natury swojej był chłopcem o charakterze cichym i łagodnym, a w wieku 10-11 lat stanie się próżnym, agresywnym, ulegającym wpływom i leniwym. Jedynie jego żywa inteligencja ratowała go od stopni niedostatecznych, ale gdy chodzi o resztę, budził wielkie niepokoje swoich rodziców, zwłaszcza jego matki.

Właśnie wtedy zostaje dopuszczony do pierwszej Komunii św. (4 czerwca 1854). Będzie o tym mówił jako o pięknym wspomnieniu, lecz praktycznie sprawy pozostawały tak, jak były. W tej sytuacji jego rodzice pomyśleli o jakimś radykalnym rozwiązaniu: on i jego brat zostali wysłani do kolegium w miasteczku Hazebrouck.

Dla Leona był to zbawienne. Budynek kolegium był raczej niezbyt miły a dyscyplina panująca w nim, surowa: wstawało się wcześnie, wiele trzeba było studiować, jadło się chleb czarny, panował dotkliwy chłód, a wakacje były rzadkie. Natomiast profesorzy byli wspaniali i umieli wychowywać go również do modlitwy i do dzieł miłości. Opuszcza kolegium w wieku 16 lat, z dyplomem licealnym. Powie, że w kolegium przeżył piękne lata. Ale nie wszystko uległo zmianie w jego życiu. Dzięki Bogu znalazł pomoc konieczną do wyjścia z kryzysu moralnego, typowego dla tego wieku. Trzeba przyznać, że również on wziął się za siebie, jeżeli jest to prawdą, to niekiedy nie wahał się użyć dyscypliny oraz sypiał na twardej ławie. Trzeba powiedzieć, że zabrał się na serio za siebie.

 

III. Problemy jego ojca

Świetlana przyszłość jest zawsze marzeniem wszystkich rodziców dla swoich dzieci. Wspaniały wynik studiów dawał wielkie nadzieje dla pana Dehona, który marzył o karierze prawniczej czy dyplomatycznej dla swego syna Leona. Lecz w kolegium, w nocy Bożego Narodzenia 1856 roku Leon przeżył nadzwyczajne doświadczenie duchowe. Podczas gdy usługiwał do mszy, poczuł silny pociąg do kapłaństwa i w tym samym momencie powiedział „tak”, Bogu, który go powoływał. Nie był to owoc przejściowego uczucia, ponieważ w następnych latach pozostanie mocno przywiązany do swojej decyzji.

Teraz był problem, jak to powiedzieć swemu ojcu. Czasu było mało, bo trzeba było wkrótce zapisać się do szkoły i trzeba było podjąć decyzję. Szukał najbardziej odpowiedniego momentu, lecz cios był bolesny. Jego ojciec zbladł, jakby trafiony gromem. W tym momencie pojawiła się matka i zrozumiawszy co się działo, wybuchła płaczem i wyszła zakrywając twarz rękoma. Z ust jego ojca wyszło jedno tylko słowo: „Nigdy!”.

W ciągu następnych dni doszło się do kompromisu. Leon zgodził się, by odczekać pewien czas, aż dojdzie do dojrzałości. Brakowało jeszcze 5 lat i ojciec mógł mieć nadzieję, że w międzyczasie ten dziwny pomysł wywietrzeje mu z głowy. Leon musiał zgodzić się na zapisanie na Politechnikę, na studia zupełnie obce jego skłonnościom. Ponadto, aby rozpocząć studia na Politechnice, musiał zdać egzaminy uzupełniające, co przedłużyło o rok możliwość podjęcia przez niego decyzji. Intencja ojca była ewidentna.

Leon był posłuszny i zdał również egzamin dojrzałości, chociaż z nakładem wielkiego trudu. Było oczywiste, że nie było to jego pole. Uparty bowiem, jakim był, równocześnie zapisał się także na fakultet Prawa, jednakże nie mógł uczęszczać często na ten fakultet i zdawać egzaminy. Otrzymał zgodę ojca, by kontynuować studia Prawa, lecz jeżeli nie chciał zostać usunięty, musiał wiele nadrabiać. Dokonał tego na swój sposób: w sześciu miesiącach zdołał zdać wszystkie egzaminy z dwóch lat. Potem, mając 19 lat został adwokatem a w wieku 21 lat doktorem Prawa przy Sądzie Apelacyjnym w Paryżu. Jego ojciec był szczęśliwy, dumny z tego swego młodzieniaszka, zewsząd otrzymał pochwały i jako nagrodę ofiarował mu: podróż.

 

IV. Broń podróży

Leon posiadał dar wrodzonej ciekawości intelektualnej i sięgał umysłem nieskończonych horyzontów. Dobre warunki w jego rodzinie mogły sprzyjać jego pasji podróżowania, aby poznać różne języki i kultury. W celu nauczania się języka angielskiego przebywał już wcześniej w Londynie. Potem odbył podróż do Niemiec, Austrii, do krajów skandynawskich aż po krąg polarny. Nagrodą za jego doktorat był pobyt w Belgii i Holandii, w podróży tej towarzyszył mu jego przyjaciel Leon Palustre, o zamiłowaniach archeologicznych.

Wszystko układało się dobrze, był jednak jeden problem do rozwiązania, gdyż Leon osiągnął już wiek dojrzały. Ojciec łudził się, że ten dziwny dla niego pomysł Leona, by zostać kapłanem, wywietrzał mu z głowy. Tymczasem idea ta była zawsze aktualna i Leon potwierdził wobec ojca z determinacją swoje postanowienie, dodając, że w przypadku odmowy, zamierzał sam pokierować sobą po dojściu do dojrzałego wieku. Jeszcze raz powtórzyła się dramatyczna scena, jak poprzednio, i jeszcze raz ojciec wypowiedział jedno słowo: „Nigdy!”.

W tej sytuacji opatrznościowym był przyjaciel Palustre: Dlaczego nie usiłować odciągnąć Leona od jego postanowienia przez podróż po krajach klasycznej starożytności? I Leon umiał tak przedstawić plan tej podróży, że ojciec, gotowy chwytać się każdej nadziei, w końcu wyraził zgodę na pomysł podróży.

 

V. Umocnienie swego postanowieni w świętych miejscach

 Panu Dehonowi odpowiadało to, by syn udał się do Grecji, do Egiptu i do Azji Mniejszej, a w ostatnim momencie zgodził się nawet, aby syn wszedł w świat cywilizacji żydowskiej. Jest tok 1864 i Leon ma dokładnie 21 lat. Podróż przeciągnęła się, ale towarzystwo przyjaciela archeologa była również bardzo pouczające.

Warto zaznaczyć przynajmniej główne etapy tej podróży, która będzie miała szczególne znaczenie dla Leona. Dwaj przyjaciel opuścili Francję 21 sierpnia, przejechali Niemcy i Szwajcarię, udali się następnie do Włoch, do Bolonii, potem do Wenecji (która znajdowała się wtedy pod Austrią), przejechali do Grecji, potem do Turcji i w końcu dojechali do Palestyny. Gdy myśli się o podróżach w tamtych czasach, trzeba wziąć pod uwagę również różne niebezpieczeństwa, jakie spotykały naszych podróżnych, jak spotkanie z rozbójnikami i z niebezpiecznymi oszustami. Dwa razy Leon znalazł się w dużych kłopotach, z których wyratowała go Matka Boża. Pierwszy raz z powodu bolesnej rany swej stopy. Był wtedy na Górze Karmelu, wzywał Matki Bożej i w dzień później nie było śladu po ranie. Drugi raz chodziło o rzecz poważniejszą, kiedy w Troadzie uległ silnej gorączce, która całkowicie go wyczerpała. Również tym razem Matka Boże przyszła mu z pomocą i nieoczekiwanie został uleczony.

Od dnia swego wyjazdu z Francji odbyli już długą podróż, ale dopiero 25 marca następnego roku dwaj pielgrzymi znaleźli się w Jerozolimie, gdzie odwiedzili święte miejsca. Możemy sobie wyobrazić z jakimi uczuciami Leon przeszedł Drogę Krzyżową i zatrzymał się długo przed Świętym Grobem. Możemy wiele się o tym dowiedzieć z jego wiernych zapisków. Dla nas wystarczy pewność, że cała ta bardzo długa podróż nie zdołała zachwiać jego powołaniem, ale że przeciwnie, utwierdziła jego zamiar. Przekonamy się o tym natychmiast, po jego powrocie z tej podróży.

Dwaj przyjaciele nie spieszą się i w drodze powrotnej zwiedzają Cypr, Efez, Konstantynopol, Wiedeń i Salzburg. Tutaj ich drogi się rozchodzą: Leon Palustre podróżuje dalej do Francji, podczas gdy Leon jedzie pociągiem do Rzymu, gdzie przyjeżdża 14 czerwca 1865 roku. Nie była to decyzja łatwa. Dla niego Rzym był przystanią, albo jak sam stwierdza „ukoronowaniem” jego podróży. Ale jak to przyjęli jego rodzice?

W Rzymie zatrzymuje się 10 dni. Zaopatrzył się wcześniej w pewne listy polecające (w szczególności jeden arcybiskupa Dupanloup z Orleanu), które mu pozwoliły spotkać się z pewnymi osobistościami a zwłaszcza otrzymać audiencję osobistą u papieża Piusa IX, który udzielił błogosławieństwa jego powołaniu i poradził, aby odbył swoje przygotowanie do kapłaństwa w Rzymie, w seminarium francuskim Św. Klary.

Jego rodzice oczekiwali go z niecierpliwością i po powrocie uściskom nie było końca; potem przyszli członkowie rodziny, kuzyni i wszyscy chcieli słyszeć opowiadanie o cudach, które Leon widział w czasie długiej, ośmiomiesięcznej podróży po dalekich i nieznanych krajach. Ale za tym wszystkim krył się problem dotyczący jego przyszłości. Nieustanny sprzeciw rodziny zmusił Leona do zajęcia decydującej pozycji. Oto co sam o tym mówi: „Musiałem uczynić twardym moje serce, aby odeprzeć wszystkie ataki, przez które musiałem przejść. Byłem niekiedy nieugięty wobec moich rodziców. Powiedziałem im, że byłem dorosłym, i że chciałem być wolnym. Osiągnąłem to, że pozwolono mi wyjechać, ale sceny pełne łez często miały miejsce.

 

VI. W końcu kapłaństwo

25 października 1865 roku Leon Dehon jest w Rzymie, w seminarium francuskim Św. Klary. Jego pokój znajdował się u szczytu budynku, był pokojem małym i ciemnym, łóżko twarde, lecz było to mało ważne, czuł się szczęśliwy, w swoim środowisku.

Studia odbywał z wielkim powodzeniem: otrzymywał pierwsze nagrody. Z pewną częścią alumnów utworzył grupę, która oddała się do dyspozycji proboszcza kościoła Santa Minerva, prowadząc katechezę i dzieła miłosierdzia. Już w pierwszym roku otrzymał sutannę i w czasie wakacji jego rodzina musiała przyzwyczaić się do jego widoku, w sutannie. Po trzecim roku otrzymał święcenie diakonatu. Powracając do rodziny wychwalał starożytny Rzym i Rzym papieży, tak że nawet jego rodzice odczuli pragnienie, aby go zwiedzić. I rzeczywiście, pod koniec października 1868 roku przybył do Rzymu w towarzystwie swych rodziców. Dla jego ojca Rzym był odkryciem nowego świata, który jego syn umiał mu przedstawić ze swej strony. Ale niespodzianka zdarzyła się dzień później. Rektor seminarium, ks. Freyd, podsunął im wspaniałą myśl:

Dlaczego nie prosić o audiencję u Papieża?

U Papieża? Powiedział niedowierzająco pan Juliusz.

Tak, oczywiście. I przy takiej okazji można by prosić o przyspieszenie święceń kapłańskich, aby rodzice mogli w nich uczestniczyć.

Ale czy to możliwe? Co trzeba uczynić?

Bardzo prosto. Wystarczy, że ojciec Leona wystosuje prośbę na piśmie.

Oczywiście, że ks. Freyd użył swoich wpływów. I stała się rzecz niewiarygodna. Audiencja została udzielona w dniu 16 listopada i ojciec Leona, wzruszony i drżący, przedstawił prośbę, która natychmiast została wysłuchana. Święcenia kapłańskie miały miejsce 19 grudnia 1868 roku w Bazylice Laterańskiej, matce wszystkich kościołów. Wyświęconych został 200 nowych kapłanów, pochodzących z różnych stron świata. Ojciec Leona nie odrywał oczu od swego syna, którego postać dominowała nad wszystkimi. Nie wypowiedział ani jednego słowa przez cały dzień i nie tknął się jedzenia. Przystąpił do spowiedzi i w następnym dniu po święceniach, w czasie pierwsze mszy swego syna kaplicy seminarium Świętej Klary przyjął z z żoną Komunię św. z rąk syna. Był to wzruszający moment, obecni w kaplicy nie mogli powstrzymać łez ze wzruszenia.

Bóg jest wielki! Młody ksiądz Leon promieniował radością: „Wstałem z posadzki jako kapłan, opanowany przez Chrystusa, kompletnie Nim wypełniony, Jego miłością dla dusz, jego duchem modlitwy i ofiary”. A co powiedzieć o powrocie do wiary jego ojca? Jedno zdanie mówi wszystko: „Był to najpiękniejszy dzień w moim życiu”. I można mu wierzyć!

 

VII. Stenograf I Soboru Watykańskiego

Kończył stopniowo swoje studia. Brakowało jedynie zdania egzaminu „z całej teologii”, objętościowo najszerszego i najtrudniejszego. Do tego skomplikował sytuację I Sobór Watykański. Potrzebował on 23 stenografów, i wśród wybranych z kolegium Św. Klary, był również Leon Dehon. Było konieczne specjalne przygotowanie, które zabrało wiele czasu. W wyniku czego egzamin musiał zostać zawieszony. Problem ten nie zasmucił młodego księdza, gdyż została mu ofiarowana jedyna okazja, aby uczestniczyć wewnątrz Soboru i poznać bezpośrednio serce Kościoła.

Zaszła jednak w tym czasie sprawa niepokojąca. Rok ten był wyczerpujący: odwiedziny rodziców, święcenia kapłańskie, wykłady z teologii w Kolegium Rzymskim i prawa na Apolinare, a do tego jeszcze przygotowanie do pracy stenografa. W efekcie, w czerwcu musiał położyć się do łóżka z silną gorączką, z nieustannym i podejrzanym kaszlem, przy kompletnym wyczerpaniu. Było jasne, że chodziło o chorobą płuc. Ale Matka Boża czuwała nad nim. Nie dowiemy się nigdy kto przesłał mu anonimową przesyłkę zawierającą buteleczkę z wodą z Lourdes i sznur św. Józefa (cingulum). Wypił wodę i poczuł się lepiej. Po kilku dniach mógł podjąć podróż i powrócić do rodziny, gdzie go oczekiwało święto prymicji.

W początkach października musiał powrócić do Rzymu i podjąć naukę stenografa. 8 grudnia 1868 roku rozpoczął się Sobór przy uczestnictwie 737 biskupów, liczba ta potem wzrosła prawie do tysiąca. Sobór zostanie zamknięty 18 lipca, po głośnym ogłoszeniu nieomylności papieża, z powodu pojawiającej się na horyzoncie groźby wojny.

Grupę stenografów przyjął na audiencji Pius IX i jako podziękowanie zorganizowano coś w rodzaju loterii z fantami, jako nagrodami. Ks. Leon wygrał 4 tomy Brewiarza. 20 lipca powrócił do rodziny. Na temat Soboru pozostawi notatki bardzo ścisłe, które stanowią wielką pomoc w zrozumieniu klimatu i osobistości biorących w nim udział.

 

VIII. Smutna przerwa z powodu wojny

Ks. Dehon powraca wkrótce do rodziny (20 lipca), ledwo zdążył udać się podróż przed wybuchem wojny między Francją i Niemcami. Wojska francuskie zostały pokonane przez wojska pruskie. 1 września miała miejsce klęska pod Sédanem, która spowodowała uwięzienie Napoleona III i ogłoszenie Republiki. Piemontczycy skorzystali z okazji, aby dokonać inwazji na Państwo Kościelne i 20 września wkroczyli do Rzymu.

La Capelle zapełniło się wojskiem i rannymi a ks. Dehon zajął się ich opieką duchową. Równocześnie w tym czasie poświęca wiele czasu autorom filozofii i historii, którzy pomagają mu zrozumieć swój czas, było to jakby uzupełnienie studiów kościelnych, które odbył. Te studia będą cenne dla jego przyszłej pracy duszpasterskiej.

26 lutego 1871 roku podpisano rozbrojenie, które przyniesie pokój. Ale Europa już nie była tą samą, jak kiedyś. Równie Rzym w rękach piemontczyków i z papieżem jako więźniem Watykanu, uległ zupełnym przemianom. Ks. Dehon musi tutaj wrócić, aby dokończyć swe studia. Znajduje w Rzymie spokój, ale najeźdźcy propagują zasady świeckie i rewolucyjne. W swoich listach do rodziców, opinia o nowych przywódcach, jest skrajnie negatywna i wyraża nadzieję, że ten „motłoch” zostanie wkrótce wyrzucony z Rzymu. Przebija w tych opiniach jego ból, gdyż aktualna stolica Włoch, Rzym, nie jest już tym Rzymem chrześcijaństwa, jaki poznał.

Mimo wszystko, przygotowuje się do egzaminów z pilnością: 2 czerwca zdobywa doktorat z teologii i 23 lipca doktora z Prawa kanonicznego. Z czterema doktoratami (Prawo cywilne i kanoniczne, filozofia i teologia) można powiedzieć, że jego intelektualne przygotowanie było nadzwyczajne. Jego przyszłość nie mogła się układać inaczej, jak na polu studiów i wiedzy.

 

IX. Wikary w Saint-Quentin

Ale wydarzenia poszły w innym kierunku. Z wielkim zdziwieniem wszystkich, którzy go znali, jego biskup mianuje go wikariuszem w Saint-Quentin, siódmym i ostatnim z wikariuszy parafialnych. Słuszna czy błędna ta decyzja, posłużyła w opatrznościowy sposób, by  rzucić młodego księdza, intelektualistę, w środek konkretnych problemów ludzkich, często palących.

Dla młodego wikariusza nie było potrzeba wiele, by zdać sobie sprawę ze społecznej i religijnej sytuacji, jaka go otaczała. Saint-Quentin można było określić jako miasto przemysłowe, lecz robotnicy, pozostawieni samym sobie, cierpieli z powodu trudnych warunków jakie były typowe pod koniec XIX wieku, jak o tym wszyscy wiemy. Ks. Dehon nie zatrzymuje się przy zamożnych domach, ale idzie, by zobaczyć rudery, knajpy pełne robotników upodlonych przez alkohol, dzieci i młodzież błąkającą się po ulicach; kościół jest opuszczony i wielu nie uczęszcza do szkoły.

Od czego zacząć?

Ks. Dehon pojmuje, że nie wystarcza tutaj zwyczajne duszpasterstwo, które nie przekracza zwyczajnych kontaktów z osobami zamożnymi. Potrzeba równoczesnego działania religijnego i społecznego. Potrzeba było zabrać dzieci z ulicy, udzielić pomocy robotnikom i ich dzieciom, dostarczyć zdrowej informacji chrześcijańskiej, która by zwalczała panujące zeświecczenie. Młody wikariusz nie ogranicza się do stwierdzeń, ale przechodzi natychmiast do działania. W krótkim czasie, organizuje patronat, dla wychowania młodzieży, który poświęca św. Józefowi (1873), przyczynia się do powstania nowego dziennika katolickiego: „Le conservateur de l’Aisne”, dziennika, który odzwierciedla idee czasu. Potem powstają koła:  koło robotników, koło studentów, i co było wielką nowością, spotkania z przemysłowcami. Zaczyna uczestniczyć w zjazdach o charakterze społecznym. W sumie prowadził zawrotną działalność, której przyklaskiwali wszyscy. Biskup był bardzo zadowolony i mianuje go, w wieku 33 lat, honorowym kanonikiem katedralnym.

Z tego, co mówimy, staje się ewidentnym, że jego idea kapłana, była daleka od idei wtedy panującej. Nie może ograniczać się do spraw tylko duchowych, do kultu czy do przebywania jedynie w zakrystii. Jak Chrystus, również i kapłan nie może stać z boku rzeczywistych problemów ludzkich.

Widzieliśmy już niektóre jego inicjatywy społeczne, za którymi jednak kryje się poważne przygotowanie. Widzi się go na kongresach społecznych, jak nawiązuje kontakt z osobami działającymi na tym polu, uczestniczy również w kongresie zorganizowanym przez katolicki dziennika La Croix, w kongresach chrześcijańskiej demokracji. Coraz częściej zostaje wezwany do zabrania słowa, staje się człowiekiem znanym na szczeblu diecezjalnym, i jak zobaczymy, również na szczeblu krajowym.

A więc, czy wszystko szło dobrze?

Nie wszystko. Młody kanonik nie był zadowolony ze samego siebie: dzieła absorbowały go tak bardzo, że nie pozostawał mu wystarczający czas na studium, mało na modlitwę a najmniej na konieczny wypoczynek. Im więcej mnożyła się jego działalność, tym bardziej wzrastało w nim jakieś głębokie niezadowolenie. Stopniowo rodzi się w jego sercu tęsknota za życiem zakonnym. Chodziło o poważny problem życiowy i religijny. W marcu 1876 roku odprawia rekolekcje, podczas których szuka woli Bożej. Z tych rekolekcji wychodzi jeszcze bardziej przekonany, że powinien wybrać życie zakonne, lecz bardzo niepewny co do drogi, jaką ma podjąć. We mgle jest jednak zawsze jakiś punkt świetlny, który go pociąga: nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa, które wyssał z mlekiem matczynym.

 

X. Powstają Sercanie

Opatrzność Boża ma swoje drogi. Jego biskup Thibaudier, musiał udać się do Rzymu i prosił swego młodego kanonika, aby mu towarzyszył. Z Turynu pojechali do Mediolanu, potem przedłużyli swą podróż do Padwy i do Wenecji, a następnie zatrzymali się w Loreto. Tutaj zaszło coś, co nie było przewidziane.

Ks. Dehon prosi Matkę Bożą o światło odnośnie do decyzji, jaką ma podjąć: czy wstąpić do jakiegoś zakonu? Jeżeli tak, to do jakiego? Jako odpowiedź otrzymuje silne wrażenie, jakby to sama Matka Boża do niego przemówiła: Dlaczego nie założysz ty sam instytutu, którego szukasz na próżno?

Wszystko musiało być jeszcze bardzo niejasne, ale w swym sercu był już zdecydowany. Na kartce pocztowej wysłanej z Loreto w tych dniach napisał: „To tutaj (w Świętym Domku) narodziło się Zgromadzenie w 1877 roku. Od tego czasu bowiem, w centrum jego medytacji będą się znajdować wewnętrzne uczucia Jezusa i Maryi w tajemnicy Wcielenia (”Ecce venio” i „Ecce ancilla Domini”).

Ale czy ta idea powstała w Świętym Domku w Loreto, nie będzie może czystą fantazją? Jako człowiek roztropny, ks. Dehon oczekuje na rozwój wypadków. Kontynuuje podróż do Rzymu, gdzie uda się z biskupem na audiencję u Piusa IX. Papież okazał, że przypomina sobie dobrze młodego adwokata, który chciał zostać kapłanem i którego następnie przyjął na audiencji z rodzicami i z grupą stenografów. Była to ostania audiencja u Piusa IX, a ks. Dehon opisze go jako człowieka świętego.

Założenie instytutu nie było dla ks. Dehona rzeczą łatwą, tym bardziej, że założone już działa wymagały jego obecności. Po licznych rozmyślaniach, otrzymał od biskupa propozycję, która pozwoliła mu zacząć działać. Jednakże musiał połączyć dwa projekty: kolegium dla kształcenia młodzieży, które było ekstremalnie konieczne i, w połączeniu z nim, nowy instytut poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Biskup widział te dwie sprawy złączone i pisze mu następujące słowa: „Projekt założenia Instytutu zakonnego ma za sobą wszystką moją sympatię. Gdy o mnie chodzi, zapewniam o mojej współpracy w mierze, w jakie wydawać mi się może, że jest to wola Boża. Jest moim pragnieniem, aby ksiądz zrealizował to dzieło” (13 lipca 1877).

Ks. Dehon kuł żelazo póki było gorące: 16 lipca, trzy dni po otrzymaniu powyższego listu, rozpoczyna natychmiast rekolekcje, aby nakreślić plan nowego instytutu.31 lipca rozpoczyna samotnie nowicjat, który zakończy 28 czerwca 1878 r., była to data powstania instytutu, który początkowo nazwie: „Oblaci Najświętszego Serca Jezusa”. Równocześnie rozpoczyna działanie, aby zakupić budynek pod kolegium: wyda od razu 500 franków, do których dołączy dalszych 20.000, wszystko z własnej kieszeni. Pod koniec swojego nowicjatu składa trzy ślub zakonne, do których dołącza ślub żertwy Najświętszemu Sercu. Ten ostatni ślub jest trudny do zrozumienia, ale trzeba go rozumieć jako ofiarowanie siebie samego w duchu wynagrodzenia za obrazy wyrządzone Najświętszemu Sercu Jezusa, jak to zostało żądane od św. Małgorzaty Alacoque. Oczywiście chodzi o zaangażowanie, które może wymagać heroizmu, stąd na przyszłość zostanie to pozostawione dla tych, którzy zostaną powołani do złożenia go.

Był sam, ale za nim, aż do naszych dni, będzie iść jego śladami prawie 10.000 sercanów, których aktualnie w świecie jest ponad 2.200.

 

XI. Ile kosztuje jedno życie

W nabytym budynku będzie siedziba kolegium poświęconemu Św. Janowi. Musiano się pospieszyć z jego przygotowaniem, aby przyjąć alumnów w nowym roku szkolnym. Trud wszystkich podejmowanych inicjatyw, który dołączał się do już wyżej opisanych, podkopał jego zdrowie i spowodował poważne krwotoki. Jego budowa fizyczna już bardzo krucha, osłabła do tego stopnia, że lekarze dawali mu kilka miesięcy życia.

Bardzo blisko niego i jego dzieła, znajdowały się siostry Służebnice Najświętszego Serca Jezusowego. Powiadomione, że ks. Dehonowi, według zdania lekarzy, nie pozostają jak trzy miesiące życia, natychmiast zaczęły organizować intensywne modlitwy i składać osobiste ofiary, o których wie tylko sam Bóg. Jedna z młodych sióstr, Siostra Maria od Jezusa, 25 listopada 1878 roku ofiarowała swoje życia za życie ks. Dehona, proszę Boga o 15 miesięcy życia, aby przygotować się do śmierci. Zachorowała na tę samą chorobę i po 10 miesiącach, Bóg powołał ją do siebie. Dziwna zbieżność przypadków? Siostra Maria była młodszą siostrą założycielki Służebnic Serca Jezusowego, Matki Ulrich. W kilka dni po śmierci siostry, matka Ulrich przekazała ks. Dehonowi dokumenty w zapieczętowanej kopercie, mówiąc mu, że w kopercie znajduje się pióro, którym jej siostra podpisała akt ofiarowania swojego życia w zamian za jego. Zaledwie ten akt podpisała, jakaś siła niewidzialna wyrwała jej z ręki metalowe pióro i całkowicie je zdeformowała.

Pióro to jeszcze istnieje i można go oglądać w Rzymie, w muzeum Zgromadzenia.

 

XII. Rozwój Zgromadzenia

Ks. Dehon podźwignął się ze swojej śmiertelnej choroby, i wiemy za jaką cenę. Nie zapomni o tym nigdy. Ruszył sam a jego stan zdrowia nie obiecywał wiele na przyszłość. Lecz drogi Boże są często zaskakujące. Podczas gdy ks. Dehon walczył z niebezpieczeństwem śmierci, do instytutu wstępuje pierwszy kandydat (ks. Alfons Rasset) z grupy kapłanów, którzy dość szybko poszli w jego ślady, aby podtrzymać kolegium Św. Jana, którym o. Dehon będzie zarządzał aż do roku 1893.

Warto odnotować zmianę atmosfery wokół Założyciela. Kolegium, w odróżnieniu od innych dzieł przez niego zainicjowanych, miało jasne założenia katolickie. W tym momencie, o. Dehon, który aż do wczoraj był jakby idolem, dla laicystów i masonów stanie się wrogiem, którego należy zwalczać. Pogorszył sytuację pożar, który zniszczył dwa piętra budynku (1881). Można się było załamać. Ale również tutaj nie brakło znaku opatrzności: wszyscy mogli zauważyć, że płomienie zatrzymały się przed statuą Najświętszego Serca, jakby szanując zupełnie arkady, które ją ochroniły. Więc w imię Najświętszego Serca, można było zaczynać od nowa!

Zacząć, naprawiając szkody po pożarze, ale również poszerzając horyzonty, ponieważ trzeba było zabezpieczyć się, widząc, że masoński rząd Trzeciej Republiki przygotowywał prawa wrogie religii, które faktycznie doszły do szczytu przez wypędzenie zakonników i konfiskacie ich dóbr (początkowo „osławione dekrety z marca 1880 roku”, potem „antyklerykalizm Państwa” do czego dążył wytrwale były seminarzysta Emil Combes, 1902).

Nie można było zastosować innej strategii w tym momencie, jak próbować otworzyć domy poza terytorium Francji. Stąd o. Dehon zakłada domy w Belgii, w Luksemburgu, w Holandii i w Niemczech, z korzyścią zyskania międzynarodowego wymiaru i utworzenia koniecznych struktur dla całej formacji do kapłaństwa. Księża sercanie, którzy w tym czasie wzrośli w liczbę, rozwijali swoje apostolstwo po parafiach, na misjach ludowych i w wychowaniu młodzieży. Bardzo ważne było również ich zaangażowanie społeczne w zakładach przemysłowych Leona Harmela, w Val de Bois, blisko Reims.

Znany przemysłowiec Harmel poznał o. Dehona na kongresach społecznych i uczynił wszystko, aby mieć sercanów jako asystentów duchowych. On bowiem nadał swojej fabryce nowy i rewolucyjny wymiar, oddając do dyspozycji robotników i ich rodzinom domy, kościół, miejsca spotkań dla młodzieży i robotników. O. Dehon i jego księża, idąc za przykładem Harmela, uczynili z Val de Bois fabrykę wzorową, a również ośrodek formacji socjologicznej dla seminarzystów, a potem, także dla księży i świeckich.

Początki Zgromadzenia nie zawsze były usłane różami i kwiatami. Były momenty bardzo trudne i bolesne, zależne nie tylko od warunków społecznych i politycznych tego czasu, ale także z powodu błędów, niezrozumienia, prześladowania. Lecz Najświętsze Serce Jezusa chciało tego Dzieła, stąd zawsze wychodziło z opresji bardziej żywe. Należy to przypisać pokorze, wierze i wytrwałości o. Dehona. Otrzymał on również zachętę od ks. Bosco, którego spotkał w Paryżu (maj 1883). O. Dehon prosił go o odpowiedź odnośnie do swego Dzieła w imię Boga. Ks. Bosco popatrzył na niego uważnie i zapewnił go, że dzieło to było z woli Bożej.

 

XIII. Wyjść z zakrystii

Kto znał o. Dehona jako księdza intelektualistę, posiadającego doktoraty z prawa i z wiedzy teologicznej, nie mógł z pewnością wyobrazić sobie, że w sytuacjach konkretnych, nie okazał się wspaniałym realizatorem spraw społecznych. Gdy chce się rozumieć jego styl, trzeba zejść do jego pojmowania misji kapłana. Skierowany na pole duszpasterstwa parafialnego, natychmiast zrozumiał, że duszpasterstwo zwyczajnej administracji (oczekiwanie na osoby w kościele czy w zakrystii, udzielanie sakramentów, nauczanie katechezy tych, którzy się zgłoszą itd.) nie mogło prowadzić, jak tylko do działania zamkniętego w błędnym kole. Widzieliśmy już, że pierwszą jego troską było zrozumienie warunków ludzkich i religijnych swoich wiernych, a następnie konsekwentne działanie, stosując możliwe środki. Zakłada patronaty dla robotników i młodzieży, koła dla różnych kategorii osób, przyczynia się do bardziej czynnego działania Stowarzyszenia św. Wincentego, tworzy od podstaw dziennik, wysła swoich zakonników do zakładów przemysłowych Leona Harmela w Val de Bois, uczestniczy w kongresach społecznych i organizuje tygodnie społecznej formacji. W niektórych tych spotkaniach uczestniczył również ks. Ernesto Vercesi, wybitna osobistość społecznego ruchu włoskiego, który wyrażał się z entuzjazmem o o. Dehonie. Dzięki tej całej działalności, o. Dehon szybko uzyskuje znaczenie nie tylko na szczeblu diecezjalnym, ale również krajowym.

W 1893 roku zostaje powołany do uczestnictwa w diecezjalnej Komisji studiów kościelnych, która zakładała studium encykliki Rerum Novarum Leona XIII, ogłoszonej w 1891 roku. Przewodniczył tej Komisji hrabia La Tour du Pin, który jednak prawie natychmiast przekazał to przewodnictwo o. Dehonowi. Pod jego kierownictwem i z jego propozycji studiowano encyklikę z różnych punktów widzenia. W krótkim czasie doszedł on do opracowania Chrześcijańskiego podręcznika społecznego (1894), którego tekst został bardzo dobrze przyjęty i podręcznik został przetłumaczone na różne języki (hiszpański, węgierski, a nawet na język arabski). Tłumaczenia na język włoski dokonał i przedstawił słynny socjolog włoski i przyszły błogosławiony, Józef Toniolo. Papież  zatwierdził ten tekst ustnie i podręcznik został przeznaczony do studiów w wielu seminariach w latach 1895-1910.

Po tej pierwszej książce o charakterze społecznym, w następnych latach opublikowane zostały inne na tematy specyficzne. Warto tutaj wymienić Katechizm społeczny (1898), który odniósł podobny sukces jak podręcznik a wydanie włoskie ukazało się za staraniem prof. Toniolo.

 

XIV. Trzech Leonów

Można powiedzieć, że ostatnie dziesięciolecie XIX wieku było świadkiem prawdziwej i właściwej eksplozji społecznej działalności ze strony o. Leona Dehona, w łączności z Leonem Harmelem i przy poparciu Leona XIII: trzech Leonów, jak widać, imię nie tylko symboliczne,  bo walka społeczna była walką twardą, wewnątrz i poza Kościołem.

Gdy chodzi o o. Dehona, już powiedziane zostało o jego publikacjach i wspomniało się o jego uczestnictwie w wielkich kongresach, zawsze o charakterze społecznym (jak kongresy w Saint-Quentin, w Reims, w Lille, Dijon i w Lyonie), na które zostawał zawsze zaproszono jako wybitny mówca. Będzie pożytecznym  przypomnieć, że w Dijon (1890) utworzono początkową formę pewnej formacji politycznej o nazwie „Demokracja chrześcijańska”- która będzie miała chwalebną przyszłość a która wtedy miała za swój slogan: „dać Chrystusa robotnikowi, a robotnika Chrystusowi”.

W 1897 roku o. Dehon rozpoczął głosić w Rzymie konferencje społeczne, które miały szeroki oddźwięk i w których uczestniczyli kardynałowie, biskupi, kapłani, seminarzyści z różnych kolegiów rzymskich. Papież Leon XIII śledził je osobiście poprzez sprawozdania L’Osservatore Romano, a również wysyłał swych obserwatorów, którzy referowali mu dokładnie przebieg tych konferencji. W tym to czasie o. Dehon był na audiencji papieskiej razem z Leonem Harmelem, z franciszkaninem o. Giulio i przemysłowcem Palomerą, który naśladował poczynania Leona Harmela w swoich fabrykach. Audiencja przeciągła się do 35 minut, w czasie której papież zechciał interesować się społecznymi konferencjami, które o. Dehon głosił co 15 dni: „bardzo dobrze”, powiedział mu Papież. Potem słuchał z zainteresowaniem sprawozdanie z działalności Zgromadzenia udzielając swego błogosławieństwa dziełom i wszystkim członkom ( zakonnicy liczyli wtedy 200 osób i podobną liczbę tworzyli alumni z seminarium).

Na konferencjach rzymskich nie brakowało nigdy jego przyjaciela bp. Jakuba Della Chiesa, przyszłego kardynała Bolonii i papieża Benedykta XV. Uczestniczył w nich również prałat Prunel, przyszły wicerektor katolickiego Uniwersytetu w Paryżu, który pozostawił poniższy entuzjastyczny opis:

„Mówca wszedł do sali wśród aplauzów całego zgromadzenia. Wysoki, szczupły, nerwowy, miał w sobie coś z postaci żołnierza w swoim poruszaniu się i chodzie. Czoło odkryte, spojrzenie wnikliwe, nos orli i nie wiem, miał sobie jakąś pewność, którą okazywał w pełnym panowaniu nad sobą i przekonanie pełne zapału. Mógł mieć pięćdziesiąt lat, ale nosił je dobrze. Mówca podbijał zawsze swoje audytorium. Wydaje się, że również kardynałowie brali udział w ogólnym entuzjazmie.

To „wydaje się” odnoszące się do reakcji kardynałów kazało się domyślać, że w Kurii nie wszyscy byli entuzjastami tego wciągnięcia Kościoła w sprawy społeczne. Gdy chodzi o Papieża, jest pewne, że pod koniec konferencji, chciał wynagrodzić mówcę prałaturą, ale o. Dehon prosił, by mógł pozostać w swej tożsamości zakonnej. Ustąpił przed nominacją na konsultora Indeksu: był to ewidentny sposób dla okazania wdzięczności za zatwierdzenie Papieża, gdyż konsultorzy mieli za zadanie analizować ortodoksyjność publikacji. Ta nominacja została mu przekazana właśnie przez swego przyjaciela bp. Della Chiesa, w dniu swoich imienin (11 kwietnia , św. Leon Wielki).

Jak można sobie to wyobrazić, konferencje rzymskie przyniosły mu pewien rozgłos i autorytet, co powodowało mnożenie się ofert na każdym szczeblu: diecezjalnym, regionalnym i krajowym. Nie jest możliwym również jak tylko potrącić o jego szaleńczej działalności tych lat. Aby pozostać tylko przy Włoszech, możemy wspomnieć przynajmniej konferencje, jakie wygłosił w Mediolanie 11 maja 1897 roku, w sali episkopatu na temat: „Chrześcijańska ewolucja społeczne w Europie”. Posiadamy o tej konferencji wiadomość z „L’Osservatore Cattolico”, z miejscowego dziennika, który posłużył się następującymi słowami: „Ojciec Dehon, który mówił wspaniale, pod koniec swojej pięknej konferencji otrzymał rzęsisty aplauz całego audytorium, które śledziło jego przemówienie z ogromną uwagą i z jak największym zainteresowaniem”. Ten sam dziennik prosił go o wywiad i przedstawił go w następujący sposób: „Wczoraj mieliśmy w redakcji cenną wizytę o. Leona Dehona, przełożonego księży Najświętszego Serca, znanego francuskiego socjologa, przybyłego z Rzymu, gdzie wygłosił, jak nasi czytelnicy wiedzą, serię konferencji społecznych, które wywołały wiele podziwu i w których szeroko omówił program Demokracji Chrześcijańskiej. O. Dehon jest człowiekiem wysokiego wzrostu, o szlachetnym i inteligentnym obliczu; mówi z precyzją i stosuje szczególny umiar oraz okazuje się znającym świetnie najbardziej interesujący argumenty współczesnego życia”.

Chętnie czyta się te słowa pochwalne, ponieważ pochodzą z Włoch, gdzie poczęła rodzić się ta społeczna wrażliwość, która prawie wszędzie, zwłaszcza wśród kleru, budziła sprzeciwy a nawet wrogość.

 

XV. Płodny pisarz

Obok społecznego apostolstwa, O. Dehon umiłował apostolstwo pióra. Katalog jego dzieł nie jest jeszcze sporządzony, ale ilość jego pism jest ogromna: dzieła społeczne, dzieła ascetyczne, pisma dla Zgromadzenia, relacje ze swoich podróży i setki różnych kart jego korespondencji. Wystarczyłoby powiedzieć, że sama korespondencja między O. Dehona a Matką Marią od Serca Jezusa wypełnia dwa tomy (ponad 1.300 stron); ostatnio korespondencja ta została opublikowana (za staraniem ks. Andrzeja Perroux, 2003).

Oczywiście wartość każdego dzieła jest różna.

Wspominaliśmy już o wyrażonej pozytywnej ocenie, jaką miał Józef Toniolo o jego dziełach społecznych. On przetłumaczył i prezentował tak Chrześcijański podręcznik społeczny jak i Katechizm społeczny, o którym włoski socjolog napisał: „Jest prawdą, że o wiele trudniej jest przygotowanie chleba prawdy w taki sposób, ażeby wszyscy mogli się nim karmić, niż wyjaśnić uczonym teorie naukowe. Ta trudność nie przestraszyła O. Dehona. Jasność ducha francuskiego połączona z konsekwencją Włochów, wśród których żył długo, przyczynia się do wyciśnięcia na tym dziele charakteru popularnego, wyróżniającego się oryginalnością”.

Dużo miejsca zajmują pisma ascetyczne, wszystkie skoncentrowane na nabożeństwie do Najświętszego Serca. Nie brakuje pism typu geograficznego i kulturalnego, które są owocem jego licznych, i niekiedy długich podróży. Żeby nie mówić jeszcze o dziełach, które odnoszą się bezpośrednio do wewnętrznego życia Zgromadzenia. Liczne są też artykuły publikowane w czasopismach i dziennikach. Czytając je dzisiaj, zostaje się zaskoczonym jasnością analiz i nowoczesnością języka, który sprawia, że są one jeszcze dzisiaj aktualne.

 

XVI. Ku ewangelizacji narodów

Pod koniec swojego życia, miał powiedzieć, że chciał być misjonarzem, ale że nie mógł stać się nim osobiście, to był nim poprzez swoich misjonarzy. Można dodać, że pośrednim celem jego podróży było właśnie zdanie sobie sprawy ze stanu  i możliwości ewangelizacji.

Pierwszą misją Zgromadzenia był Ekwador od 1888 do 1896 roku. Tylko osiem lat, ponieważ rząd masoński wypędził misjonarzy z tego kraju. Wśród pierwszych trzech misjonarzy był ks. Gabriel Grison, który wypędzony z Ekwadoru, wyjechał do Konga gdzie będzie pierwszym biskupem Prefektury Staney-Falls. Pierwsza lata tej misji, dotąd żywej i kwitnącej, były bardzo trudne. Sercańscy misjonarzy zapisali tam wspaniałe strony, pozostawiając na tym niezdrowym terenie nie mało młodych ofiar (w 15 latach zmarło tam 22 misjonarzy, łącznie z paroma zakonnicami).

Potem przyszły inne misje: Brazylia Południowa a następnie Północna, Finlandia, Kanada i Indonezja. O. Dehon ściągnął na siebie wiele krytyk, również wewnątrz Zgromadzenia, ponieważ nie rozumiano tego jego pędu do zakładania misji zagranicznych, podczas gdy sercanie, byli jeszcze nieliczni a polityczne i ekonomiczne trudności w domych były ogromne.

O. Dehon był krytykowany jako mało roztropny również dlatego, że przez wielką aktywność, wydawało się, że nie troszczył się wystarczająco o formację swoich zakonników. Krytyki te doszły również do kard. Gotti, ówczesnego prefekta Progaganda Fide, który odpowiedział: „Ja nie wiem czy Księża Najświętszego Serca są prawdziwymi zakonnikami, wiem jednak, że są wspaniałymi misjonarzami”. I zechciał sam przewodniczyć sakrze biskupiej ks. Gabriela Grisona (1908).

 

XVII. Sercanie we Włoszech

Wspominaliśmy już, że O. Dehon kochał Rzym i odczuwał szczególny pociąg do Włoch. Przede wszystkim było konieczne założyć siedzibę w Rzymie z racji spraw załatwianych w Stolicy Świętej oraz aby mieć kawałek ziemi dla studentów, którzy mieli się specjalizować w wiedzy teologicznej. Nie było to rzeczą łatwą, gdy weźmie się pod uwagę ustawiczne przeprowadzki z kościoła „del Suffragio” na via Giulia, na plac Campitelli, na Monte Tarpeo. Zwłaszcza w tej ostatni siedzibie zatrzymywali się często goście ze świata kościelnego. Domownikiem, można powiedzieć, był bp Jakub Della Chiesa, z którym łączyła o. Dehona wielka przyjaźń. W pewnym czasie, w 1898 roku, gośćmi była cała rodzina Leona Harmela. Przy tej okazji dwóch Leonów udało się do kościoła Świętych Apostołów, aby wysłuchać „Zmartwychwstania” L. Perosiego, kościół był przepełniony. O. Dehon odnotował, że pierwsze miejsca kosztowały 15 franków i dodał, że były to „dwie godziny śpiewu”, oczywiście kompozytora Perosiego.

Płynęła lata i trzeba było pomyśleć o zakorzenieniu Zgromadzenia we Włoszech. Gdzie znaleźć miejsce? Były pewne propozycje, ale o. Dehon skierował się ku prowincji Bergamo. Tutaj ordynariuszem był bp Radini-Tedeschi, który uczestniczył w jego konferencjach  rzymskich. Został przyjęty serdecznie: biskup wysłał po O. Dehona ks. Angelo Roncallego, który powozem przybył nas stację kolejową, aby powitać go i zawieźć do biskupa. Był to dzień 14 kwietnia 1906 roku, oraz rok, w którym papież Pius X zatwierdził „ad experimentum”, na dziesięć lat, Konstytucje Zgromadzenia.

Potem ks. Roncalli, z polecenia biskupa, towarzyszył o. Dehonowi w poszukiwaniu najbardziej dogodnego miejsca, odpowiedniego dla celów o. Dehona i nadającego się na internat, o który było wtedy trudno. Po wizytach w różnych miejscowościach (Pontida, Nembro), zatrzymali się w Albino, blisko dzieła ks. Gambarellego, który ze słynnego śpiewaka stał się kapłanem i zamieszkał w małym sanktuarium poświęconym Matce Bożej z Guadalupe. Podczas gdy przejeżdżali z jednego miejsca na drugie, młody ks. Roncalli korzystał z okazji, aby dowiedzieć się o dziełach Zgromadzenia i o działalności społecznej o. Dehona. Czytał on bowiem Podręcznik społeczny i powiedział, że w Bergamo znajdowała się szkoła społeczna założona przez Nicolo’ Rezzara, który uczestniczył w konferencjach rzymskich. Ks. Rezzara później był wielką pomocą przy fundacji w Albino.

W domu Gambarellego, osobistość trudna w kontaktach, czterech sercanów wysłanych, aby rozpocząć dzieło, nie wytrwało długo. Po krótkim okresie pobytu w „domu Solariego”, własności braci bp. Solariego, który był nuncjuszem apostolskim w Madrycie, zakupiono teren i dom, w miejscu górującym nad miejscowością, które jest aktualnie siedzibą Szkoły Apostolskiej. Na otwarcie nowego domu, 2 maja 1910 roku przybył o. Dehon, oraz również biskup Radini-Tedeschi w towarzystwie swego wiernego sekretarza ks. Roncallego, który nie ukrywał swego zadowolenia, podkreślając, że ten dom będzie również częściowo jego domem, ponieważ uczynił wiele dla znalezienia odpowiedniego miejsca oraz pomógł rozwiązać różne komplikacje, jakie powstały przy załatwianiu spraw kupna. Ks. Roncalli, w swym pełnym dobroci stylu, który zobaczymy będzie charakterystycznym dla jego pontyfikatu, dodawał, że również on był księdzem Najświętszego Serca: należał bowiem do diecezjalnego stowarzyszenia księży Najświętszego Serca.

Za każdym razem, jako biskup czy jako Papież, spotykał się z Sercanami, papież Jan XXIII przypominał zawsze, że znał naszego świętego Założyciela i pomagał mu w założeniu domu w Albino.

W tych dniach o. Dehon okazał wiele serca Maksymowi Carrara, młodemu człowiekowi, który przychodził do domu w Albino i wykonywał drobne prace. Ten młody człowiek stracił całe swoje przedramię z powodu wybuchu miny, kiedy pracował blisko Monte Misma. Pewnego dnia o. Dehona zawołał go i zapytał, nie zechciałby pojechać z nim do Mediolanu, aby kupić protezę dla jego ręki. Carrara popatrzył na o. Dehona zaskoczony i zmieszany, ponieważ nie mógł pozwolić sobie na taki wydatek. Ale o. Dehon zapewnił go natychmiast, mówiąc mu, aby się nie troszczył o wydatek, ponieważ koszta pokryłaby krewna o. Dehona. Chodziło o krewną Martę, która wyszła powtórnie za mąż za hrabiego Roberta de Bourboulon, i która odnosiła się do swego wuja z prawdziwą czcią.

Musiało się znaleźć wkrótce drugą siedzibę, gdzie studenci z Albino, po pięciu latach gimnazjum (według systemu szkolnego tych czasów), mogliby kontynuować swoją formację. Ale gdzie? O. Dehon przypomniał sobie o swoim przyjacielu bp. Della Chiesa, który w tym czasie został arcybiskupem Bolonii. Zatrzymując się tutaj w drodze do Rzymu, przedstawił arcybiskupowi swój problem. Otrzymał natychmiastową odpowiedź: „Księże, Bolonia jest twoja, seminarium jest twoim”. Sprawy zostały załatwione, chociaż jedynie prowizorycznie. Po jakimś czasie bowiem została otworzony dom przy via Nosadella, przy kościele poświęconym Matce Bożej Królowej Nieba, lecz nazwanej kościołem ubogich. Kierownictwo wspólnoty zostało powierzone ks. Ottavio Gasparriemu, jednemu z pierwszych powołań włoskich, człowiekowi o wielkich zdolnościach organizacyjnych, który przemienił mały kościółek ubogich w ośrodek duchowości miejskiej skoncentrowanej na nabożeństwie Najświętszego Serca.

Serdeczność i przyjaźń arcybiskupa Della Chiesa pozostały niezapomniane w pamięci sercanów. Kroniki opowiadają, że w każde święto Najświętszego Serca, arcybiskup poświęcał im cały dzień, od mszy porannej i kazania, po których miała miejsca świąteczna agapa a następnie funkcje liturgiczne po południu. Nie brakowało go nawet w święto w 1914 roku, kiedy otrzymał nominację kardynalską. W trzy miesiące potem zostanie wybrany Papieżem (7 września) przybrawszy imię Benedykta XV.

Bolonia pozostanie głównym ośrodkiem Zgromadzenia we Włoszech i tutaj rozwiną się dzieła wielkiej wagi, jak Studentat, Wydawnictwo EDB, Miasto chłopca, drukarnia oraz miejsca dla rekreacji, ponadto parafia „del Suffragio”. Potem kolejno sercanom zostanie powierzonych 15 parafii w trudnych regionach w Apeninach toskańsko-emiliańskich. Następnie powstały liczne inne domy, rozsiane po innych regionach Półwyspu Apenińskiego.

Dzisiaj liczba sercanów włoskich wynosi około 360, ale działających we Włoszech jest jedynie 200, podczas gdy inni, według dynamicznego stylu ich Założyciela, są rozsiani po całym świecie. W tym ostatnim półwieczu założyli oni Zgromadzenie w innych krajach (Portugalia, Argentyna, Mozambik), a także współpracowali z innymi Prowincjami działając w różnych misjach (Kongo, Kamerun, Indonezja, Indie, Madagaskar).

 

XVIII. Królestwo Najświętszego Serca

Przywalony i jakby zatopiony przez tysiące różnych działań, o. Dehon potrafił jeszcze założyć Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Trudno jest to nam pojąć. A jednak nie ma wątpliwości, że to Zgromadzenie było zawsze na pierwszym miejscu jego trosk a wszelka działalność była w funkcji do niego czy jak była podejmowana później. Ale może byłoby bardziej dokładnie powiedzieć, że na pierwszym miejscu stało Serce Chrystusa, a cała reszta była w funkcji do Niego.

Wszystko skierowane było do skoncentrowania jego życia na Sercu Chrystusa, począwszy od wychowania religijnego przejętego od matki. Jako wikariusz w Saint-Quentin, nawiązuje kontakt z założycielką  Służebnic Serca Jezusa, matką Ulrich, która będzie miała decydujący wpływ w doprowadzeniu go do założenia Oblatów Najświętszego Serca. Następnie, kiedy szukał zrozumienia woli Bożej w stosunku do siebie, pośród wielu dróg, które miał przebadać, skierował się także do założycielki Sióstr Żertw Serca Jezusowego (z Villeneuve-les-Avignon), matki Weroniki (Karolina Lioger), wokół której skupiała się grupka kapłanów, którzy szli za jej duchowością. Wśród nich był ks. Andrzej Prévot, który pójdzie za o. Dehonem, i który będzie kolumną jego zgromadzenia i umrze w opinii świętości.

Zacytowaliśmy dwie założycieli zgromadzeń poświęconych Najświętszemu Sercu, ale trzeba wziąć pod uwagę, że między wiekiem XVII i końcem XIX wieku powstało 190 zgromadzeń pod podobnym tytułem. Klimat ten był więc bardzo mocny w Kościele owych czasów i to tłumaczy, że o. Dehon, przed decyzją wyboru drogi, chciał przebadać dobrze teren, aby nie stworzyć czegoś, co byłoby powtarzaniem innych.

Jesteśmy w latach 70-tych, kiedy ks. Dehon jest coraz bardziej pociągany do idei życia zakonnego i wynagrodzenia Najświętszemu Sercu, według duchowości św. Małgorzaty Marii Alacoque. Jego ideałem jest Św. Jan ewangelista, uczeń, który momencie zdrady, kładzie swoją głowę na piersi Chrystusa i stoi przy krzyżu obok Maryi, aby przyjąć testament Jezusa i znak przebitego Serca.

Możemy znaleźć syntezę myśli ks. Dehona w następujących słowach: „Kapłan Najświętszego Serca, kapłan żertwa, prawdziwy kapłan, to jedno. I takim trzeba być. Konieczną jest ta łaska, abym ją otrzymał na cały mój świat” (pod datą 16 lutego 1886).

Leon XIII, oprócz tego, że był papieżem encyklik społecznych, był także papieżem nabożeństwa do Najświętszego Serca. Również w tym, chociaż na różnych płaszczyznach, „dwaj Leoni” mieli te same idee. Albowiem  w 1899 roku, w przygotowaniu roku świętego pod koniec wieku, zachęcany również listami Błogosławionej Siostry Marii od Bożego Serca (należącej do szlacheckiej rodziny niemieckiej Droste zu Vischering), opublikował encyklikę Annum sacrum, która zmierzała do przygotowania dusz do Roku Świętego pod koniec wieku, poprzez poświęcenie Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Było lepiej, niż o. Dehon mógł pragnąć. Podczas nocy przejścia z XIX do XX wieku, o. Dehon jest w Rzymie i w małym domku Postulacji, odprawia Mszę św., po której recytuje litanię do Najświętszego Serca, która co dopiero została zatwierdzona i odmawia akt poświęcenia proponowany przez samego Papieża. Ukoronowaniem wszystkiego było, że 6 stycznia 1900 roku, w święto Objawienia Pańskiego, dziewięćdziesięcioletni Leon XIII schodzi do Bazyliki św. Piotra i odmawia akt poświęcenia świata Najświętszemu Sercu Jezusa.

O. Dehon, obok swego zaangażowania na polu społecznym, poświęci wielką część swoich energii dla napisania licznych publikacji poświęconych Najświętszemu Sercu (przynajmniej 12). Można powiedzieć, że program całego jego życia był wyrażony w tytule czasopisma, które założył w 1889 roku: „Królestwo Serca Jezusa w duszach i w społeczeństwach”. Lecz właśnie całe jego życie i jego duchowość są skoncentrowane na kulcie miłości i wynagrodzenia Sercu Jezusa. To jest klucz, który interpretuje również wszystkie jego dzieła, które znajdują swój szczyt w aktualizacji ostatniego marzenia: żeby wybudować świątynię Najświętszego Serca w Rzymie, której poświęci ostatnie lata swego życia.

 

XIX. Podróże i wojny

Rok 1906 jest rokiem szczególnie ważnym, ponieważ dzięki osobistemu zainteresowaniu papieża Św. Piusa X, Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego otrzymuje definitywne zatwierdzenie, fakt ten ma miejsce 4 lipca. Osiągnąwszy ten podstawowy cel, który pozwala patrzeć na przyszłość z absolutnym spokojem, o. Dehon poświęca ostatnie 6 miesięcy tego roku podróży do Ameryki Południowej. Najpierw udaje się do Brazylii, gdzie działali już jego zakonnicy, następnie odwiedza Urugwaj i Argentynę: trzy kraje, w których Zgromadzenie będzie się bardzo dobrze rozwijało. Jak to miał w zwyczaju, o. Dehon zapełnia swymi notatkami zeszyty, które staną się wkrótce książką o tytule: Tysiące mil po Ameryce Południowej.

Po swoim powrocie z długiej podróży, o. Dehon poświęca czas założeniu Zgromadzenia we Włoszech, jak to wyżej widzieliśmy. Ale będzie miał również czas, jeszcze w 1907 roku, aby odwiedzić Finlandię, Prusy i Danię, a w drodze powrotnej przejeżdża przez Rosję i Czechosłowację (O. Dehon przejeżdżał wtedy przez Warszawę – przyp. tłumacza). Rezultatem tej podróży będzie fundacja Dzieła w Helsinkach.

O. Dehon ma już wtedy prawie 70 lat, ale nie kończy swoich podróży. Co więcej zamierza przedsiębrać podróż naokoło świata. Po prawdzie, idea ta nie zrodziła się u niego i nawet przy wyruszeniu w nią, nie myślał o tak długiej podróży. A sprawy tak się przedstawiały. W 1910 roku odbywał się w Montrealu (Kanada) międzynarodowy Kongres Eucharystyczny i niektórzy biskupi jego przyjaciele zapraszali go do uczestnictwa w nim. W szczególności bp Thiberghien, stary jego przyjaciel rzymski, który był członkiem rady kongresów eucharystycznych, zaprosił go, by razem z nim odbył podróż. Jest oczywistym, że o. Dehon myślał o możliwym rozszerzeniu Zgromadzenie na Amerykę Północną. I tak doszło do podróży na skalę światową.

Wyjechali 10 sierpnia i główne etapy podróży były następujące: Nowy Jork, następnie Montreal, potem olbrzymi region Alberty, dalej San Francisko, dalej przepłynęli do Japonii, zatrzymali się w Korei, krótki pobyt w Pekinie, dalej Manila (Filipiny), Jawa i Singapur, przepłynęli na Cejlon (Colombo), w styczniu byli w Indiach, przepłynęli do Palestyny przez Kanał Sueski (który o. Dehon widział w trakcie robót w 1865 roku), krótki pobyt w Jerozolimie i w końcu 2 marca 1911 roku p. Dehon przybył statkiem do Marsylii. Tutaj odpoczywał krótko, ażeby następnie pociągiem dojechać do Rzymu, aby przedstawić Papieżowi Piusowi X sprawozdanie dotyczące różnych narodów i misji, z którymi się zetknął. Przekaże cenne sprawozdanie również kongregacji Propaganda Fide, za które otrzyma wielkie podziękowanie.

O. Dehon to niestrudzony człowiek, mimo wielkiej kruchości fizycznej, która mu towarzyszyła zawsze. Lecz najgorsze znajdowało się przed nim. W tym czasie, 26 listopada 1913 roku umrze ks. Andrzej Prévot, który przez 20 lat był magistrem nowicjuszy, był wzorem prawdziwej świętości, którego sprawa beatyfikacji jest w toku. Niecałe 10 lat wcześniej, ks. Andrzej zachorował bardzo poważnie i znalazł się w niebezpieczeństwie śmierci. Stracenie go w tym momencie byłoby prawdziwą katastrofą dla Dzieła. O. Dehon przybył do jego łoża i kazał mu prosić Boga o przedłużenie życia. Obaj poczęli się modlić gorąco i wkrótce, ks. Andrzej dźwiga się z choroby i mówi, że Matka Boża otrzymała dla niego przedłużenie życia o 10 lat. Był to rok 1899, a zatem, otrzymał nawet większe przedłużenie życia. Kiedy święci zaczynają... Dzięki Bogu!

W kilka miesięcy potem wybuchła wielka wojna (1914-1918). W sierpniu 1914 roku umiera Pius X i 8 września jego miejsce zajmuje kard. Jakub Della Chiesa, przyjmując imię Benedykta XV. 20 marca 1917 roku umiera Matka od Najświętszego Serca, założycielka Służebnic Najświętszego Serca, która, jak już wspominaliśmy, miała wielkie znaczenie dla początków naszego Zgromadzenia.

Wojna szaleje pociągając za sobą wielkie tragedie. Saint-Quentin i cały region północnej Francji zostaje natychmiast zajęty przez wojska niemieckie. Domy Zgromadzenia zostaną prawie całkowicie zburzone. O. Dehon opiekuje się żołnierzami, jeńcami, rannymi. Lecz jego zdrowie ponownie się pogarsza, zaczynają się krwotoki. Jest zmuszony udać się na wygnanie i w wagonie bydlęcym przyjeżdża do Belgii. Jest całkowicie wyczerpany. W Enghie, wysiadając z wagonu, upada na ziemię i rani się w głowę. Podnoszą go z delikatnością księża jezuici i pozostaje u nich, aż nie otrzyma przepustki do Brukseli i w końcu jest na nowo wśród swoich.

Za staraniem ks. Gasparriego, papież Benedykt XV otrzymuje dla o. Dehona pozwolenie na przyjazd do Rzymu. Opuszcza Brukselę 12 grudnia 1917 roku, przybywa do Genewy, gdzie ma miejsce wzruszające i zaskakujące spotkanie swe swoimi krewnymi, którzy dowiedzieli się, że miał tędy przejeżdżać. Do Rzymu przybywa 30 grudnia i 3 stycznia 1918 roku zostaje przyjęty przez Ojca Świętego z wielką serdecznością, jaką tylko można sobie wyobrazić.

Papież był zawsze przyjacielem i chciał, by o. Dehon poinformował go o wszystkim. O. Dehon przedstawia mu w zaufaniu dwie propozycje: pierwszą, aby pozwolić kapłanom na odprawianie trzech mszy w dniu czyjejś śmierci, biorąc pod uwagę, że tylu żołnierzy ginie, a nikt się za nich nie modli. Papież zarządzi, że od listopada tego roku kapłani będą mogli w jednym tylko dniu oprawiać trzy msze, ofiarując jedną z nich za poległych żołnierzy a drugą za wszystkie dusze w czyśćcu cierpiące. Druga propozycja dotyczyła święta Niepokalanego Serca Maryi, które w brewiarzu zostało zapomniane. Również i ta prośba została wysłuchana.

W czasie pożegnalnej audiencji u Ojca Świętego 25 kwietnia, o. Dehon przekazał mu swoje dawne pragnienie: ażeby w Bazylice św. Piotra był ołtarz poświęcony Najświętszemu Sercu. Idea spodobała się bardzo Papieżowi, ale był w kłopocie, ponieważ wszystkie ołtarze w bazylice były już zajęte. Ale o. Dehon przewidział tę przeszkodę i jako możliwe miejsce wskazał na ołtarz, w którym znajdował obraz mało ważny. Ojciec Święty, który lubił nazywać się „Papieżem Najświętszego Serca”, wydał odpowiednie zarządzenia i po niedługim czasie pojawiła się we wspomnianym ołtarzu bardzo piękna mozaika przedstawiająca Najświętsze Serce Jezusa objawiające się św. Małgorzacie Marii Alacoque. Mozaika ta przypomina, z pewnością, nadzwyczajną przyjaźń, ale przede wszystkim fakt, że Serce Chrystusa jestem sercem Kościoła.

 

XX. Czas odbudowy

Po zakończeniu „wielkiej wojny” nie pozostały, jak sam ruiny. Wszystko należało odbudować: domy, łączność między rozsianymi przez wojnę, ale przede wszystkimi dusze i serca. Ponieważ w czasie wojny umierają również ideały. Wielu zakonników zostało zaciągniętych  do wojska i często walczyli w szeregach wojsk przeciwnych. O. Dehon powraca do Francji, kiedy jeszcze trwała wojna, ale zatrzymuje się Lyonie, gdzie miał przyjaciół, Po zawarciu pokoju 11 listopada 1918 roku, wyjeżdża do Rzymu. Zatrzymuje się w Bolonii i był to ważny etap, bo nie można było zapomnieć o jego 50. rocznicy przyjęcia kapłaństwa. Pomimo, że czasy były trudne, można powiedzieć, że całe miasto skupiło się przy małej sercańskiej wspólnocie, aby zorganizować mu święto. Z tego dnia mamy piękną fotografię, która jest pamiątką tej epoki. Albowiem w pierwszym szeregu, obok o. Dehona widać księży ze wspólnoty i niektórych prałatów z Bolonii, następnie fotografia przedstawia zakonnych studentów, pośród których niektórzy noszą jeszcze mundury wojskowe.

W podróży z Bolonii do Rzymu, o. Dehonowi towarzyszą ks. Gasparri oraz trzech innych współbraci. Zamieszkali u Św. Klary i 22 grudnia o. Dehon odprawia uroczystą Mszę św., pogrążony we wspomnieniach odległego już roku 1868. Z tej okazji jest na niezapomnianej audiencji u Benedykta XV, w czasie której przedstawia Papieżowi pragnienie wybudowania kościoła w Rzymie i sam Papież wskazał mu najbardziej odpowiednie miejsce.

W kwietniu 1919 roku, po szesnastomiesięcznej nieobecności, przybywa do Brukseli i pierwszą jego troską będzie umocnienie klimatu zaufania i nadziei, a potem odbudowa zniszczonych domów, w związku z czym nie powstrzyma się od łez: „Będziemy odbudowywać po raz trzeci!”.

Trzeba było równie przygotować Kapitułę generalną, pierwszą po straszliwej wojnie. Członkom kapituły ofiaruje dwa tomy na temat swego życia wewnętrznego i dalsze dwa o Roku z Najświętszym Sercem, które były owocem wymuszonej jego bezczynności przez wojnę.  W październiku tego samego roku przeżyje radosne chwile, gdy będzie uczestniczył w konsekracji bazyliki Najświętszego Serca na Montmartre, w obecności setki biskupów.

 

XXI. Ostatnie przedsięwzięcie

Idea o. Dehona odnośnie do kościoła w Rzymie, była wielką, gdyż musiała być godna centrum chrześcijaństwa i serca Zgromadzenia oraz musiała powstać przy udziale całego świata, aby dokonać powszechnej intronizacji Serca Chrystsua. 9 lutego 1920 roku, kard. Gasparri w imieniu Papieża odczytuje list, w którym Ojciec Święty przyjmuję ideę kościoła poświęconego Najświętszemu Sercu Chrystusa Króla na Piazza d’Armi. Nazwa tego regionu wzięła się z faktu, że była zamieszkała przez rodziny wojskowych.  Również i z tego powodu świątynia Najświętszego Serca była czymś bardzo odpowiednim. Tym bardziej, że przeciwnicy kleru i massoni planowali, że w tym regionie powinna powstać dzielnica bez istnienia znaków religijnych.

Papież okazał się bardzo zdecydowany, i przyjmując o. Dehona 21 kwietnia, popiera gorąco budowę kościoła i jako pierwszy otwiera wpisy na ofiary, ofertą wynoszącą 200.000 lirów. Przesięwzięcie jest gigantyczne i najeżone trudnościami, jeżeli się weźmie pod uwagę problemy powojenne. O. Dehon natychmiast zabiera się do pracy i przygotowuje apel subskrypcyjny w siedmiu językacch, który wysyła do episkopatów włoskiego, francuskiego, angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego, portugalskiego oraz w języku łacińskim. 18 maja 1920 r. kard. Pompili poświęca kamień węgielny pod kościół w obecności przyjaciół kardynałów i biskupów. O. Dehon wygłasza krótkie przemówienie, w którym przypomina, że tam blisko znajduje się Ponte Milvio, gdzie krzyż ukazał się Konstantynowi jako znak zwycięstwa nad pogaństwem. Również i ta świątynia będzie widzialnym znakiem Królestwa Najświętszego Serca, jak życzył tego papież Leon XIII, poświęcając Sercu Chrystusa początek wieku XX. Zakończył podkreślając, że nowa świątynia będzie źródłem obfitych łask dla Kościoła i dla narodów.

Od tego momentu, można powiedzieć, że prawie cały swój czas poświęca szukaniu środków finansowych: był to ogromny trud z wynikami nie bardzo entuzjastycznymi.

Ale obok trudów, nie brakowało również i momentów radosnych. Albowiem właśnie w tym samym roku 1920 miały miejsce dwa wydarzenia, które podniosły go na duchu: kanonizacja  św. Małgorzaty Marii Alacoque i przy tej okazji, inauguracja ołtarza Najświętszego Serca w Bazylice św. Piotra.

Dla celów Świątyni zostało utworzone specjalne biuro, które pracowało w pewnym wymiarze godzin. Jednemu z księży, który narzekał, że zrobiono z niego urzędnika, Ojciec Dehon odpowiedział, że również on stał się urzędnikiem, ale że dla Najświętszego Serca nie ma jakichś małych rzeczy. W 1923 roku o. Dehon ukończył 80 lat i zwykł był mówić, że w swoim życiu założył wiele dzieł, ale że najtrudniejszym ze wszystko było to rzymskie dzieło. Ale kończył jednak mówiąc: „Najświętsze Serce zatroszczy się o wszystko”!

Rzeczywiście, w 10 lat później, kosztem wielkich ofiar, wielka Świątynia poświęcona Najświętszemu Sercu Chrystusa Króla zostanie otwarta w 1934 roku. Wiele w dzieło to włożył również ks. Ottavio Gasparri. Potrafił nawet wciągnąć do tej sprawy słynnego tenora Beniamino Gigli, który dał kilka koncertów, z których dochód został przeznaczony dla Świątyni. Ks. Gasparri zmarł przedwcześnie i słusznie obecnie spoczywa w nowej bazylice.

Ten ostatni trud o. Dehona polegał przede wszystkim na wysiłku wciągnięcia, w miarę możliwości, wszystkich rzeczywistości kościelnych w budowę widzialnej rzeczywistości, która byłaby ogromnie znacząca, w sercu chrześcijaństwa, Królestwo Serca Chrystusa w sercach i społeczeństwach. W ewidentny sposób, ten prorok nowych czasów, który zawsze walczył o sprawiedliwość społeczną i rozwój ludzi świeckich, pragnął, ażeby tutaj spotkali się wszyscy ci, którzy poczuli się pociągnięci do miłości i wynagrodzenia Sercu Chrystusa. W 1904 roku, przyjęty na audiencji u Papieża Św. Piusa X, mógł przedstawić papieżowi, że członków stowarzyszonych i skupionych  w Dziele było już 16.000. Był to zarys tego, co dzisiaj nazywamy „Rodziną Sercańską”, która obejmuje w jednym ideale, nie tylko sercanów, ale wszystkie jej części (zgromadzenia, stowarzyszenia, wspólnoty) i wszystkich tych, którzy w jakiś sposób, widzą w O. Dehonie ojca i przewodnika dla życia Ewangelią w duchowości Serca Chrystusa.

 

XXII. Ku epilogowi

Przybywało lat o. Dehonowi, nie potrafił on jednak zwolnić tempa pracy dla Zgromadzenia. Po opublikowaniu Kodeksu Prawa Kanonicznego, było konieczne wprowadzenie zmian do Konstytucji. Ich zatwierdzenie definitywne miało miejsce 5 grudnia 1923 roku, w roku jego 80. urodzin. Podpisanie zatwierdzenia nie nosiło imienia Benedykta XV, przyjaciela Zgromadzenia, który zmarł 22 stycznia 1922 roku, ale Piusa XI, kard. Ratti, arcybiskupa Mediolanu, który wspominał że jest starym dobroczyńca domu w Albino, któremu przesyła jedno z pierwszych jego błogosławieństw apostolskich. Ten sam Papież zatwierdzi decyzję Kapituły, która odstępując od nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, ustalała, że o. Dehona jest uznany za przełożonego generalnego Zgromadzenia do końca życia.

Zgromadzenie coraz bardziej rozszerza swoje granice poprzez nowe fundacje w Hiszpanii, w Stanach Zjednoczonych, w Południowej Afryce, na Sumatrze i we Finlandii. Pośród wszystkich tych zajęć, o. Dehon znajduje czas (1920), aby napisać życiorys pierwszemu ze swoich uczniów, ks. Alfonsowi Rassetowi, którego uważał za przykład tego, który pracuje na polu duszpasterstwa, podczas gdy kolejne lata (1922-23) poświęca napisaniu dwóch tomów „Studia Najświętszego Serca”, które uważa jako wkład do doktrynalnej sumy o Najświętszym Sercu. Nie zatrzymuje się nigdy w swojej pracy: jak nie dziwić się, że mając ukończonych 80 lat, o. Dehon zabiera się nawet do tłumaczenia z języka włoskiego na francuski przewodnika po Rzymie, ażeby przygotować go dla pielgrzymów na rok święty 1925? Nazywano go „le trè bon père”, ale objawia on charakter niezłomny, aż do końca.

 

XXIII. W miłości Serca Chrystusa

O. Dehon już nie podróżuje. Jego serce kieruje się coraz bardziej ku niebu, ku Sercu Jezusa, z Matką Boską Bolesną, w towarzystwie świętych opiekunów, z wielkimi pokutnikami, których imiona wymienia: Adama, Dawida, Piotra, Augustyna itd. Nie zapomina o tych, którzy byli mu bliscy w ciągu jego długiego życia: siostrę Marię od Jezusa, która ofiarowała swe życie za niego, matkę Marię od Najświętszego Serca, założycielkę Służebnic Najświętszego Serca, matkę Weronikę Lioger, założycielkę Sióstr Żertw Najświętszego Serca, a następnie księży Andrzeja Prévot, Rasseta, Jana Guillaume itd.

8 grudnia pisze swój testament świecki, w którym przeznacza, to niewiele co pozostało z jego dziedzictwa, Misjom i Świątyni rzymskiej. Swoim krewnym, którzy przyjeżdżają do Brukseli, aby go odwiedzać, mówi, że po jego śmierci nie znajdą jakichś bogactw po nim. Ale jego krewniaczka Marta, z wielką godnością uspokoiła wuja mówiąc, że dzieła stworzone przez niego, mają większą wartość ponad wszystkie dziedzictwa, gdyż przynoszą honor rodzinie i ściągają błogosławieństwo nieba.

W swoich Notatkach codziennych, pierwszego stycznia 1925 roku czytamy: „Jest to ostatni zeszyt. Być może jest to ostatni rok mojego życia. Fiat!”.

Jest świadomy zbliżającego się końca. Chcemy śledzić z bliska to jego odejście, abyśmy mogli zebrać jako streszczenie piękna i wielkości życia oddanego Sercu Chrystusa.

Do dolegliwości podeszłego wieku dołączył się upadek na ziemię, który spowodował u niego zwichnięcie ramienia. Noce spędzał przechodząc w myśli stacje Drogi Krzyżowej, łącząc się duchowo ze wszystkimi mszami odprawianymi w godzinach nocnych na całym świecie. Wspomina wszystkich swoich patronów świętych. O 5.00 rano jest już na nogach, o 6.00 odprawia Mszę św.

W lecie szerzy się niebezpieczna epidemia nieżytu żołądka i jelit i dotknęła ona niektórych księży wspólnoty. O. Dehon jak może ich zastępuje, opiekuje się nimi, ale w końcu ulega i on epidemii. 4 sierpnia, z ogromnym trudem odprawia mszę ku czci św. Dominika. Jest to ostatnia jego msza. Musi zostać odprowadzony do pokoju i kładzie się do łóżka. 10 sierpnia jest dniem imienin jego asystenta, ks. Wawrzyńca Phipippe’a i o. Dehon zatroszczył się, aby nie brakło kwiatów oraz by byli obecni wszyscy przełożeni z pobliskich domów.

Ofiaruje swoje cierpienia „za Dzieło oraz by zadośćuczynić za swoje grzechy”. Przyjeżdżają jego krewni: Marta z trzema synami. Opiekuje się nim z nabożeństwem: dla niej wuj jest już świętym.

11 sierpnia lekarze stwierdzają, że  nieżyt żołądka i jelit ustąpił, ale że serca zaczyna słabnąć. Asystent generalny proponuje przyjęcie sakramentu chorych. O. Dehon odpowiada: „Tak, tak, z całego serca!”. I z radości klaszcze w dłonie. W obecności całej wspólnoty zostaje mu udzielony rano Wiatyk s wieczorem sakrament namaszczenia chorych. Są to momenty ogromnego wzruszenia, zwłaszcza kiedy o. Dehon prosi o przebaczenie wszystkich za wszystkie swoje winy a Ks. Philippe, w imieniu wszystkich, prosi jego o przebaczenie za wszystkie niezrozumienia i braki synowskiej miłości oraz prosi o błogosławieństwo dla wszystkich. Nikt nie może powstrzymać wzruszenia i liczne łzy spływają po twarzach obecnych.

Wchodzą do jego pokoju krewni, niecierpliwi, aby być obok ich „świętego wuja”. O. Dehon spogląda na nich z radością i kładzie rękę na głowy wszystkich młodych krewnych.

Wydaje się, że dzień ten nie ma końca. O. Dehon pragnie zobaczyć się z każdym po kolei z księży wspólnoty: dla każdego znajduje ostatnie słowo i udziela swego błogosławieństwa. Nie zapomina o nikim, chociaż nie potrafi wymienić imienia. Ostatnie słowo, które pisze. Polecał przesłać życzenia imieninowe Klarze Baume, wybranej duszy, bardzo bliskiej naszemu duchowi. Wspomina potem wspólnoty i osoby, które go wspierały w życiu i w tworzeniu dzieł. Pragnie odnowić swe śluby zakonne i prosi, aby mu dano krzyż jego Pierwszej Profesji: wypowiada powoli formułę, a trzykrotnie powtarza „ślub żertwy”.

Podczas nocy czuwa nad nim, jak zwykle, br. Justen, który pracował na misjach i który cierpiał na ogromną migrenę, która nie pozwalała mu zasypiać. O. Dehon nagradza go pięknym różańcem, zrobionym ze srebra. 12 sierpnia rano przyjeżdża z Rzymu ks. Ottavio Gasparri i przywozi błogosławieństwo Ojca Świętego. U o. Dehona zaczyna się agonia. Wszyscy modlą się skupieni wokół umierającego, również i jego krewni. W jakimś momencie odzyskuje przytomność, pokazuje na obraz, który przedstawia św. Jana ewangelistę, który kładzie głowę na piersi Chrystusa i szepce: „Dla Niego żyłem, dla Niego umieram”. I spokojnie wydał ostatnie tchnienie.

Była to środa, 12 sierpnia 1925 roku, godzina 12.10.

 

XXIV. Ku ołtarzom

Zaledwie o. Dehon zmarł br. Justen myśli o swojej ciężkiej migrenie, na którą nie pomagały żadne lekarstwa. Kładzie głowę na stopach zmarłego ojca i prosi: „Ojcze generale, jestem pewny, że jesteś w niebie. Daj mi jednak znak: ulecz moją biedną głowę z tej opornej migreny”. Gdy wstał, był zdrowy.

Uroczysty pogrzeb odbył się w Saint-Quentin 19 sierpnia 1925 roku i ciało o. Dehona zostało złożone w kościele Św. Marcina, który on sam wybudował. W przemówieniu pogrzebowym arcybiskup Binet powiedział: „Młodzież przychodziła do niego z entuzjazmem... Musi się być wielkim, zwłaszcza posiadać wielkie serce, aby być tak kochanym”. Wszyscy bowiem nazywali go „najlepszym Ojcem” (le très bon père).

Kto czyta te krótkie strony może mieć jakieś pojęcie o ogromnej działalności, jaką o. Dehon prowadził w ciągu swojego życia. Ale, gdyby ktoś zatrzymał się tylko nad tą zewnętrzną skorupą, nie pojąłby głębokiej istoty jego życia. O. Dehon był człowiekiem Bożym i oddal cale swoje życia Bogu.

Ideą centralną jego duchowości była miłość i wynagrodzenie dla Serca Chrystusa. Tę duchowość wyssał z mlekiem swojej świętej matki, potem karmił się nią w szkole św. Małgorzaty Marii, sióstr Służebnic i Żertw Najświętszemu Sercu, aby w końcu zatrzymać się, razem z Maryją i św. Janem, na kontemplacji przebitego Serca na krzyżu.

Dokumentacja zebrana dla przeprowadzenie beatyfikacji o. Dehona, wykazuje, że żył on w sposób heroiczny cnotami teologicznymi wiary, nadziei i miłości. Istniały w jego życiu liczne momenty, w których jedynie wiara podtrzymywała żywe jego powołanie założyciela, w których był pozbawiony wszystkiego i jedynie nadzieja podtrzymywała go na duchu; były to momenty, w których jedynie miłość mogła prowadzić do przebaczenia również wobec tych, którzy go nienawidzili i przeszkadzali mu na wszelkie sposoby.

Miłość i wynagrodzenie wobec Serca Chrystusa było dla niego czymś jednym i nie mogło sprowadzać się pobożnych modlitw i świętych westchnień, ale musiało przejść do budowania Królestwa Serca Chrystusa w sercach i w społeczeństwach.

Stąd jego niestrudzona pasja dla Kościoła, dla formacji kleru, dla sprawiedliwości społecznej.

Był zupełnie świadomy, że droga wynagrodzenia musiała przejść przez krzyż, ale nie kroczył nigdy po jakiej drodze „cierpiętnika”. Krzyże nie zostały mu oszczędzone, również bardzo ciężkie, ale za przykładem Jezusa, który pozwolił się ukrzyżować, o. Dehon zawsze karmił się cnotą zdania się w ręce Ojca.

W swym „testamencie duchowym” przeznaczonym dla swoich duchowych synów napisał: „Moi Najdrożsi Synowie! Pozostawiam Wam skarb najcenniejszy. – Najświętsze Serce Jezusa. Należy Ono do wszystkich, lecz szczególną miłością darzy Księży Jemu poświęconych, całkowicie oddanych Jego czci, miłości i wynagrodzeniu, którego żądał, jeżeli wierni pozostaną temu pięknemu powołaniu”.

Jak on, również i oni winni móc powiedzieć: „Dla Niego żyłem, dla Niego umieram”.

Ale o. Dehon nie umarł. On żyje, nie tylko ponieważ jest żywe jego Zgromadzenie poprzez dzieła jego synów i dziedziców duchowych, lecz także dlatego, że przede wszystkim dochodzą wiadomości o łaskach otrzymanych za jego wstawiennictwem. Już 25 lat temu został opublikowany zbiór świadectw „łask i wysłuchanych próśb” otrzymanych za jego wstawiennictwem. Potok błogosławieństw, który z pewnością nie przestał płynąć, jak o tym świadczą nasze czasopisma, które docierają do naszych dobroczyńców i czcicieli Najświętszego Serca.

 W 1952 została otwarta sprawa jego beatyfikacji. Dekretem z 8 kwietnia 1997 roku została uznana heroiczność jego cnót. Komisja lekarzy uznała, że nagłe wyleczenie chorego Brazylijczyka z ciężkiego ogólnego zapalenia otrzewnej, po wezwaniu wstawiennictwa O. Dehona i wykorzystania jednej z jego relikwii, nie znalazło wyjaśnienia medycznego. Przeprowadzono badania, po których nastąpiło zatwierdzenie cudu przez teologów i przez komisję kardynałów do spraw kanonizacyjnych, która pod datą 29 stycznia 2004 roku, wydała pozytywną opinię w sprawie beatyfikacji Sługi Bożego o. Leona Jana Dehona. Jest więc już bliski definitywny dekret podpisany przez Jana Pawła II. Z okazji beatyfikacji, w bazylice Chrystusa Króla w Rzymie, której on tak pragnął, zostanie umieszczona jego statua z brązu.